Benjamin Hobbs,
lat 37,
mąż i ojciec,
ginekolog.
Życie często krzyżuje nam plany. Benny, na ten przykład, zawsze chciał być księdzem, został zaś ginekologiem. W wieku dwunastu lat założył Klub Wiecznych Prawiczków; dziś ma żonę, syna i marzenie o córeczce. Nie znaczy to oczywiście, że nic z tego, co sobie postanowi, nie dochodzi do skutku. W zasadzie chyba może spokojnie nazywać siebie człowiekiem sukcesu: zarabia tyle, ile potrzebuje, a nawet nieco więcej, naprawdę darzy sympatią swoją teściową, a przede wszystkim, żyje w wolnym kraju, dzięki czemu może bez obaw o swoje życie wygłaszać publicznie swoje nie przez wszystkich akceptowane na-ten-świat-poglądy.
Szczerze mówiąc, jest naprawdę zwyczajnym facetem. Przyjemna fizys, przyjemny charakter - ni to nie ugryzie, ni to nie rzuci się z brudnymi łapskami roztrząsać cudze prywatne sprawy (na marginesie, ręce ma zawsze czyste, zboczenie zawodowe); nieco roztargniony i nadzwyczaj uparty. Przedstawiciel dżentelmenów, gatunku dziś praktycznie na wymarciu. Pedant, wręcz potworny pedant, co w połączeniu z bliską obecnością siedmiolatka czyni z niego istnego Ścierkomena, dwadzieścia cztery godziny na dobę ratującego jego mały świat przed inwazją Brudów.
Ateista niewojujący. Codziennie przebiega dziesięć kilometrów, uznając jogging za jedną z niewielu czystych form aktywności fizycznej.
Kocha Claire, choć potępia jej postępowanie. Uważa, że jeśli żona nie zmieni swojego podejścia do pracy, ta w końcu pożre ją i obliże się ze smakiem.
Karta krótka, bo mam ich już dosyć. Zdjęcie jakieś takie z podtekstem, jeśli brać pod uwagę jego zawód, ale proszę się nie przejmować. To tyle, dzień dobry i zapraszam.