środa, 6 lutego 2013

Benjamin Hobbs


Benjamin Hobbs, 
lat 37,
mąż i ojciec,
ginekolog.


Życie często krzyżuje nam plany. Benny, na ten przykład, zawsze chciał być księdzem, został zaś ginekologiem. W wieku dwunastu lat założył Klub Wiecznych Prawiczków; dziś ma żonę, syna i marzenie o córeczce. Nie znaczy to oczywiście, że nic z tego, co sobie postanowi, nie dochodzi do skutku. W zasadzie chyba może spokojnie nazywać siebie człowiekiem sukcesu: zarabia tyle, ile potrzebuje, a nawet nieco więcej, naprawdę darzy sympatią swoją teściową, a przede wszystkim, żyje w wolnym kraju, dzięki czemu może bez obaw o swoje życie wygłaszać publicznie swoje nie przez wszystkich akceptowane na-ten-świat-poglądy.
Szczerze mówiąc, jest naprawdę zwyczajnym facetem. Przyjemna fizys, przyjemny charakter - ni to nie ugryzie, ni to nie rzuci się z brudnymi łapskami roztrząsać cudze prywatne sprawy (na marginesie, ręce ma zawsze czyste, zboczenie zawodowe); nieco roztargniony i nadzwyczaj uparty. Przedstawiciel dżentelmenów, gatunku dziś praktycznie na wymarciu. Pedant, wręcz potworny pedant, co w połączeniu z bliską obecnością siedmiolatka czyni z niego istnego Ścierkomena, dwadzieścia cztery godziny na dobę ratującego jego mały świat przed inwazją Brudów.
Ateista niewojujący. Codziennie przebiega dziesięć kilometrów, uznając jogging za jedną z niewielu czystych form aktywności fizycznej.
Kocha Claire, choć potępia jej postępowanie. Uważa, że jeśli żona nie zmieni swojego podejścia do pracy, ta w końcu pożre ją i obliże się ze smakiem.



Karta krótka, bo mam ich już dosyć. Zdjęcie jakieś takie z podtekstem, jeśli brać pod uwagę jego zawód, ale proszę się nie przejmować. To tyle, dzień dobry i zapraszam.

Flynn Hamilton


Flynn Finn Hamilton
dwadzieścia sześć; rocznik 87; 21 marca, teoretycznie więc dziecko wiosny.
Z wykształcenia truposmrodolog (czytaj historyk), aktualnie robi jako bibliotekarz. W wolnych chwilach pracuje nad swoim doktoratem.
Import towaru z Arkansas przez Alabamę 
Tak, to on śpiewa Doorsów po nocach.

Przez całe życie Luizjana była dla niego innym światem, a Nowy Orlean kojarzył się jedynie z karnawałem, "Kronikami Wampirów", Louisem Armstrongiem i "Domem Wschodzącego Słońca". W ogóle, raczej nie myślał o tym mieście, nie czuł takiej potrzeby. Jego myśli nie wykraczały w szeroki świat, siedział zamknięty w niewielkiej dziurze w Arkansas. A teraz nagle wylądował w tym dziwnym, niesamowitym mieście, po którym z trudem potrafi poruszać się po zmroku, które jest dla niego największą tajemnicą, z jaką przyszło mu się w życiu zmagać. W mieście równie dziwnym i przerażającym, co pięknym.
Przez większość życia był... Raczej samotny, trochę inny, dziwny. Rówieśnicy za niem nie przepadali, on nie przepadał za nimi. Wolał całymi dniami słuchać muzyki, siedzieć z nosem w książkach, najczęściej tych o tematyce historycznej, zapoznając się z losami ludzi, którzy z zasady już dawno robili za pokarm dla robaków, byli zwykłym pyłem na wietrze. Grał też na najdziwniejszym instrumencie pod słońcem, czyli na Organach Hammonda. Nie zawsze. Jego ojciec niejednokrotnie wypominał mu, że kiedyś był takim radosnym, energicznym, gadatliwym dzieciakiem, a potem coś mu odbiło. Następnie robił afery jego rodzicielce. O to, że zrobiła z ich syna TO COŚ. Sam nie miał zbyt dużego wkładu w wychowanie ich wspólnych dzieci. Młodsze owszem, jeździły do niego na weekendy, święta, ferie czy wakacje, ale ten najstarszy, bohater mojej opowieści, pamiętał zbyt wiele. Pamiętał każdą kłótnie rodziców, wszystkie padające w ich czasie obelgi, latające przedmioty... To właśnie dlatego nie chciał widzieć tego mężczyzny.
Rósł, robił się coraz bardziej cichy, aspołeczny i zamknięty w sobie. Odpowiadał krótko, z zasady ironicznie i niezbyt przyjemnie. Stał się złośliwą istotą, która każdego z góry traktowała jak swojego wroga i żyła we własnym świecie. Na jego twarzy prawie nie gościł uśmiech, a jak już się trafiał, to z zasady był niebezpieczny... Ząbki szczerzył w chwilach grozy, takich jak moment, kiedy jego siostra zleciała z drzewa i doznała złamania otwartego nogi, czy kiedy powiesił, wówczas sześcioletniego, braciszka za koszulkę na klamce. Wbrew wszelkim pozorom, bardzo dbał o swoją rodzinę. Do tej pory jest gotów zerwać się w środku nocy i zamordować każdego, kto nie jest nim, a jakkolwiek skrzywdzi jego rodzeństwo.

W szkole z kolei robił za popychadło. Dziwny, ponury, mrukliwy... Z zasady nie zwracał na siebie zbyt wielkiej uwagi. Owszem, za każdym razem, gdy na matematyce, fizyce czy chemii szedł do tablicy, robił za jedno wielkie pośmiewisko, bo nie umiał wydukać pół sensownego zdania, czasem na korytarzu dostał "z bara", a po szkole zarobił po mordzie, ale nie obrywał bardziej, niż wiele innych, szkolnych ofiar.Przebrnął przez te wszystkie lata edukacji, bez szczególnych uszczerbków na zdrowiu... Fizycznym. Z psychiką było gorzej, bo się zakochał. Wiadomo, że najbardziej chory psychicznie jest człowiek, który nie jest w stanie logicznie myśleć przez to szybsze bicie serca, które odczuwa, na widok "tej jedynej" osoby.  Nawet, jeśli owa postać jest nauczycielem od znienawidzonej chemii... Tak, na samym początku liceum wplątał się w taki romans, który skończył się dokładnie w dniu, w którym opuszczał mury znienawidzonej placówki edukacyjnej. Jako głupi dzieciak traktował ten związek niezwykle poważnie... W przeciwieństwie do wybranka swojego serca. Tu możesz sobie wstawić każdy opis przeżyć uczuć wewnętrznych bohaterki pierwszej lepszej komedii romantycznej, w chwili, gdy dowiaduje się, że dla swojej największej życiowej jest niczym więcej, jak tylko zabawką. Problem w tym, że komedie romantyczne zawsze się dobrze kończą, a życie, w tym wypadku, nie raczyło wziąć z nich przykładu... Bardzo długo siedział zawinięty w kołdrę, nie odzywając się słowem, nawet do własnej matki. Zachowywał się jak pokrzywdzona nastolatka, z czego dziś nie potrafi się nie śmiać. Ale wtedy miał po prostu złamane serce.
Dopiero studia, które zdecydował się podjąć daleko, w Montgomery, stolicy stanu Alabama, wyciągnęły go z tego dołka. Obudziła się w nim chorobliwa ambicja, każąca mu być najlepszym w swojej dziedzinie. Te kilka lat znów spędził głównie nad książkami, w pracy oraz, średnio raz w tygodniu, topiąc smutki w butelce wódki. Na studiach znów był sam... Nikogo nie chciał do siebie dopuścić.


I tu zaczyna się ten fragment historii, dotyczący Nowego Orleanu. W zasadzie nie pamięta, czemu trafił akurat tu. Wsiadł w zły pociąg? Nieważne, grunt, że przypadkiem znalazł się w środku tego miasta, w którym nigdy wcześniej nie był, a w którym zakochał się od pierwszego wejrzenia. Jako, że nigdzie nie miał żadnych zobowiązań, zdecydował się na zostanie tutaj. Trochę pracował w szkole, jako nauczyciel, ale, jak tylko trafiła się okazja pracy spokojniejszej, cichszej, wymagającej znacznie rzadszego kontaktu z ludźmi, zmienił ją bez chwili wahania.
A aktualnie? Dzień w dzień, nawet gdy ma wolne, przesiaduje w bibliotece, w której na codzień pracuje, nawiązując bliższe kontakty z kolejną książką. Panicznie unika ludzi. Przy odpowiedniej motywacji (czytaj: jak przyniesiesz mu dobrą czekoladę) jest w stanie znaleźć ci każdą informację w książkach. Od czasu do czasu pogrywa na starej gitarze, ale jest to tylko bezskładne brzdąkanie. Wraca do prawie pustego, małego mieszkanka, puszcza którąś z płyt i jest szczęśliwy jak nigdy dotąd.


Jest bardzo spokojnym, zrównoważonym człowiekiem. Nie lata jak pojebany, nie cieszy się ze wszystkiego dookoła, raczej smętnie siedzi pod ścianą i, pozornie znudzonym wzrokiem, obserwuje świat. Czasem wygnie usta w bladym uśmiechu, jednak z zasady ma na twarzy jakiś ponury, odpychający grymas. Jest po prostu ponury. Co bardzo nietypowe dla historyka, niewiele się odzywa, robi to tylko, gdy inaczej nie może przekazać tego, co ma na myśli. Nie kłamie, zawsze mówi wszystko prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, czy inny materiał. Oschły, zgorzkniały, często jego wypowiedzi ociekają złośliwością, ironią i sarkazmem, mało kiedy są przyjemne. Mało kiedy są również zrozumiałe, bo, jak już gada, to jakimś dziwnym szyfrem, którego nikt do końca nie rozumie. Stara się być jak najbardziej odpychający, żeby nikt nie próbował się z nim spoufalać, tworzy wokół siebie swego rodzaju mur, którego, jak to sobie obiecał, nikomu nie pozwoli przekroczyć. Patologicznie nieufny, każdą sprawę rozpatruje najpierw pod kątem ewentualnych teorii spiskowych, a każdą osobę z góry podejrzewa o nie do końca czyste zamiary. Ma przez to niemałe problemy z wszelką pracą w zespole. Mimo, iż zawsze z góry zakłada porażkę,jest uparty jak osioł, chorobliwie ambitny i wytrwały, co pozwala mu doprowadzić każdą sprawę do końca, stara się też nie robić niczego na pół gwizdka. A że czasem coś wyjdzie marnie? Nie wpada przez to w depresję, raczej obojętnie wzrusza ramionami. Często porywa się z przysłowiową motyką na słońce, jednak jest bardzo obowiązkowy, więc nie porzuci zaczętej pracy, nigdy nie rzuca słów na wiatr, a każdej obietnicy dotrzyma. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Nie umie jednak wziąć odpowiedzialności za ewentualne konsekwencje swoich postępowań. Życie traktuje trochę zbyt poważnie. Ale przynajmniej nie udaje.

Cały metr osiemdziesiąt cztery, względnie szczupła sylwetka, bez przesady w jedną ani w drugą stronę. Nie jest napakowany, bo jakoś nie kręci go pocenie się na siłowni. Przez to, że większość czasu spędza w bibliotece, jest blady, a to wrażenie dodatkowo potęgują jego ciemne, przydługie włosy, które mają tendencję do kręcenia się, oraz odstawania na wszystkie strony świata. Jego oczy mają przyjemny, dość intensywny zielony kolor, co mile kontrastuje z ustami, o raczej delikatnym kolorze. Ubrany zawsze na ciemno, prawdopodobnie nie ma w swojej szafie nic kolorowego. Znaki szczególne? Bez wątpienia można do nich zaliczyć "rękaw" ciągnący się przez całą lewą rękę, oraz dwie blizny: grubą, na biodrze, pamiątkę po ostatniej kłótni z ojcem i cienką na obojczyku, wykonaną po to, żeby zbyt szybko nie zapomniał o kolegach z liceum.

-ma chorobę lokomocyjną, wołem nie zaciągniesz go do samochodu lub autobusu-opiekuje się psem, dwoma kotami-z uporem maniaka kolekcjonuje wszelkiego rodzaju starocie-nałogowy palacz-czasem zdarza mu się z nudów użyć jakichś "babskich mazideł", ale już nie robi tego tak nałogowo, jak w przeszłości-ma kolczyk w języku, będący pamiątką z liceum, której, z jakiegoś powodu nie potrafi się pozbyć-gej-

[Na zdjęciach Ville Valo. Błędy w karcie poprawię, na razie nie chce mi się jej sprawdzać. Na wątki chętni, zarówno na te krótkie, długie, mniej i bardziej oryginalne... Nie wybrzydzam. Mam mało pomysłów, ale sporo zapału do zaczynania. :]

niedziela, 3 lutego 2013

Anthony Carlile


Anthony "Tony" Carlile
lat 27, urodzony trzynastego sierpnia w Hoboken, New Jersey
nauczyciel sztuki

"I'm an artist. I want everything."

Początki były łatwe. Światło dzienne ujrzał równo o godzinie dwunastej w południe w klinice w Hoboken. Matka Luisa, w połowie Francuzka, zostawała w domu z Anthonym, gdy ojciec Michael szedł do pracy jako lekarz. Anthony dorastał z o trzy lata starszym bratem Alexandrem i młodszą o rok siostrzyczką Annabelle. Rodzice chyba lubili imiona na A. Anthony był więc środkowym z "rodzeństwa A", i dostawał najmniej uwagi, czy to w domu czy w szkole. Nie był najmłodszym, najsłodszym  lub najstarszym, najwybitniejszym dzieckiem w rodzinie, był po prostu Anthonym. W szkole to samo, Alex był najpopularniejszym chłopakiem w szkole, Annabelle miała powodzenie u chłopaków, a Anthony spędził większość swojej kariery szkolnej rysując lub grając w gry komputerowe z Maxem, jego najlepszym przyjacielem. Ukończył szkołę, i jego największym marzeniem było dostanie się do SVA, szkoły artystycznej w Nowym Jorku. No i oczywiście, dostał się, był utalentowany i ambitny, nie pochodził z biednej rodziny. Ale po pierwszym roku na studiach zmieniło się wszystko. Michael Carlile zmarł na zawał serca, a Anthony musiał powrócić do Hoboken by pomóc matce. Tuż po pogrzebie w gabinecie Michaela znaleziono testament, w którym oświadczył że całe oszczędności przekazuje dzieciom. Alexander za pomocą prawnika wywalczył sobie prawie cały majątek, przez co między rodzeństwem powstała kłótnia. Zamiast "rodzeństwa A" byli już tylko Alex, Bella i Tony, i od tamtej pory żaden z nich nie myślał o pogodzeniu się. Tony nie mógł już powrócić do SVA, bo zabrakło mu pieniędzy na opłatę studiów, więc cztery miesiące po śmierci ojca wyruszył do Chicago, gdzie dwa lata w piwnicy starszego małżeństwa. Gdy oboje zmarli, Tony wyjechał do New Orleans. Nie miał pieniędzy, nikt nie chciał przyjąć go do siebie, więc kolejny rok swojego życia spędził mieszkając na ulicy, gdzie rysował przychodniów. Zarabiał wystarczająco by opłacić jedzenie i papierosy, od których był i jest uzależniony, ale nie miał jak zapłacić mieszkania. Któregoś dnia natknął się na ogłoszenie. Zwykłe ogłoszenie na słupku koło supermarketu, ale dla Tony'ego oznaczało lepsze życie. Szkoła szukała nauczyciela sztuki, kogoś kto znał się na tym co robi. Tony przyjął pracę, kupił małe mieszkanie, zaczął sprzedawać swoją sztukę. Ale nadal był tak zwanym głodującym artystą. I nadal jest. Ale jest mniej więcej szczęśliwy, bo nauczył się że nie trzeba w życiu wszystkiego.

"Art is sexual.People draw, paint and fuck what they think is beautiful"

Zazwyczaj przesiaduje w małej kawiarence "La Boucherie Coffee House", gdzie rysuje gości, lub w parku Audubon. Co do orientacji seksualnej- on sam nie wie. "Męskie ciało jest brzydkie.", mówi, ale często widuje się go w towarzystwie przystojnych mężczyzn w dość oczywistych pozycjach. Tak samo często flirtuje z kobietami, i nie rzadko kończy się to w apartamencie Tony'ego. Często zasiada koło ulicznych muzyków, tylko by posłuchać muzyki, bo w mieszkaniu nie ma nawet radia. Jest fanem rocka, często chodzi na miejskie koncerty, jednak wpierw musi wkraść się tam bo nie ma pieniędzy na bilety. Na co dzień jest miły, pomocny i otwarty, ale są także dni -lub tygodnie- gdzie jest najnieprzyjemniejszą osobą na całym świecie. Uwielbia sarkazm i cynizm, ale raczej nie rzuca obraźliwych komentarzy. Chciałby pomóc każdemu, od głodujących kotów na ulicy po korupcyjnych prawników z wyższych sfer, ale nie ma wystarczająco środków ani cierpliwości, więc całe dnie spędza pomagając ludziom ujrzeć piękno w zwykłych rzeczach. Perfekcjonista w każdym calu, czy w sztuce czy w życiu towarzyskim.Przy okazji gra na gitarze. Dwa lata temu znalazł piękną gitarę niedaleko śmietnika i sam nauczył się grać. Jest uzależniony od palenia, kawy, herbaty malinowej i kolorowych płatków śniadaniowych. Czasami farbuje włosy, ale szybko zmienia kolory. Mówi, że farbuje się tylko by zakryć okropny charakter. Nigdzie nie wychodzi bez ołówka, rysuje na czymkolwiek.  Bycie artystą jest szczególną odmianą  gatunku człowieka.


"You are an artist. You paint. You make music. You love, fuck and fight." 


[a więc witam. wątki tak, powiązania tak. wszystko napisane kursywą pochodzi z "Gołębiarza" autorstwa Evelyn Deshane. na zdjęciu Gerard Way. :)]

sobota, 2 lutego 2013

Claire Schmitt


Bardzo wygodne stanowisko: nie rozumieć. Doszedłem 38 lat tą metodą.
- Witkacy

Claire Schmitt

I niby kogo miałoby obchodzić, że pracuję jako tłumacz przysięgły w prokuraturze, przekładając na najdziwniejsze języki świata tajne i nietajne dokumenty? Że wynoszę je z biura, bo nie starcza mi czasu i muszę przynosić pracę do domu, że małżeństwo mi się wali, a dziecko nie rozumie, że ojciec wcale nie jest monogamistą, tylko matka nawaliła, wdając się w jedną z chorób cywilizacyjnych dwudziestego pierwszego wieku i zostając pracoholiczką? Jak wytłumaczyć rodzicom, że dwadzieścia osiem lat to dobry wiek na załatwianie swoich spraw samemu i dbanie o swoje interesy? Jak powiedzieć mężowi, że ten związek wcale nie jest jedną ogromną pomyłką i nie tylko kredyt hipoteczny nas łączy, ale też uczucie, stłamszone przez dumę i nieposkromiony język, ratujący resztki honoru?
Kto znajdzie odpowiednie słowa, dla natrętnego szefa, który wciąż pyta się o tłumaczenia, będące „na wczoraj” i nie znającego litości nawet w sytuacji, gdyby umarła ci cała rodzina, uprzednio porwana i torturowana przez talibów, których posiekane zwłoki odebrałaś tego popołudnia? Jak utrzymać się w ryzach, gdy na język ciśnie ci się kolejne przekleństwo i cięta riposta, i paznokciami wydrapałabyś oczy personie non grata, stojącej przed tobą?
Och! Na wszystkie cudy! Jak przeżyć w tym świecie i nie zwariować?

Chodź,opowiem Ci bajeczkę >>

[Rozgryźliście mnie, lubię Pivovarovą. To pewnie przez to nazwisko. Spartoliłam coś, Charles?]

piątek, 1 lutego 2013

Jayden Atteberry

Jayden Atteberry
Ciałem lat 21; duchem – 360.

Gdybym miała jakieś uczucia, właśnie w tej chwili miałabym dreszcze.

            Przedstawiam państwu Jayden Atteberry. Wspaniały okaz, czyż nie? Ktoś mógłby uznać ją za niepozorną oraz niewinną dziewczynkę. No dobrze, nikogo nie będę winić za tą pomyłkę. Bo przecież tak słodkie stworzenie o nieskazitelnie błękitnych oczętach, o pełnych ustach wygiętych w ślicznym uśmiechu oraz nieprzeciętną urodą nie może być groźne. Dobrze jednak nie dać zwieść się pozorom i nie kierować się tą logiką. To może być niebezpieczne, a może nawet zgubne.


Ruda nie lubi opowiadać o swoich dotychczasowych poczynaniach. Nie zwierza się. Raczej nie ufa obcym ludziom. Ba, ona nie jest w stanie nawet zaufać tym, których zna od dłuższego czasu. Śmiało nazwać można tego typu zachowanie instynktem samozachowawczym. Przez ostatnie pięćset lat miała okazję przekonać się, że dosłownie nikomu nie można ufać. Wszyscy kłamią. Raz otworzysz na kogoś swoje serce, a natychmiast tego pożałujesz. Nie oznacza to jednak, iż nie można zdobyć zaufania ze strony Jay. Można. To jednak jest kwestią dni, miesięcy, czasem nawet lat. A kiedy się uda zyskać jej przyjaźń, nigdy się tego nie pożałuje. Jayden jest w stanie oddać swoje długowieczne życie za tych, których kocha i darzy szacunkiem. Walczyć będzie o nich do ostatniego tchnienia. Chociaż w przypadku wampira trzeba podejść do tego określenia z lekkim dystansem.

Gdybym miała jakieś uczucia, właśnie w tej chwili miałabym dreszcze.

Nie lubi być lekceważona. Wygląd dwudziestolatki jeszcze o niczym nie świadczy, a ludzie uwielbiają oceniać innych po okładce. Jest mądra, aczkolwiek zgrywanie głupiutkiej jest bardziej na rękę. Nikt nie zadaje wtedy kłopotliwych pytań. Jeśli jednak już padną, to należy spodziewać się skomplikowanych odpowiedzi oraz długich wywodów. Nie obnosi się ze swoim pochodzeniem. Ludzi nie okalecza. No chyba, że w obronie własnej. Krew zwierząt nie jest wcale taka zła. Po jakimś czasie można się przyzwyczaić.


Nienawiść wymaga dużo energii. A ja oszczędzam swoją na wszystkie dobre rzeczy, które mnie czekają.

            Jak na nocną istotę przystało, Jayden kręci się w okolicy dopiero po zachodzie słońca. W ciągu dnia zazwyczaj czuje się senna, a słońce mimo wszystko nie wpływa dobrze na jej organizm mimo, iż posiada krucze pióro. Uwielbia odwiedzać kluby i bawić się wśród ludzi. Przez tych kilka chwil może zyskać chociaż namiastkę człowieczeństwa, które zostało jej bezpowrotnie odebrane. 

Miła kiedy trzeba. Lubi się uśmiechać. Pewna siebie. Wygadana. Wyszczekana. Lubi się dobrze zabawić. Niebezpieczna kiedy trzeba. Umie zadbać o siebie. Dobry słuchacz. Szybko się nudzi. Dobra zabawa nadaje sens jej życiu. Nocami zwiedza miasto. Kocha parki. Łatwo ją zdenerwować. Trudno się uspokaja.  Bywa wrażliwa. Ucieka od odpowiedzialności. Niby wyprana z uczuć.

Coś jeszcze?
Nie. Ja już nic więcej nie powiem.
Jay, twoja kolej... 
__________________________
Bry. Przyznam, że karta mi średnio wyszła, ale jeszcze ją z czasem dopracuję. Spragniona wątków, o które ładnie Was proszę. 
Wizerunku użyczyła Deborah Ann Woll.

Charles Schmitt


Charles Schmitt


l 08.03.1978 l najstarszy z rodzeństwa l z zawodu neurochirurg l z zamiłowania awanturnik l nos po złamaniach składany miał już kilkukrotnie l dorobił się blizny zaraz obok skroni l ojciec od święta l

Urodził się w Nowym Orleanie, tam został wychowany i właśnie tam dojrzewał. Właściwie robił to tylko do ósmego roku życia, potem już jedynie rósł, pozostając przy rozsądku oraz sumieniu rozwiniętym na poziomie dzieciaka. Nigdy nie był mokrym snem żadnego rodzica. Terroryzował najpierw rówieśników z sąsiedztwa, ciskając w nich kamieniami i wymuszając oddawanie zabawek, później pastwił się nad młodszym rodzeństwem, by na koniec zawojować kolejne szkoły. Dzięki bogu za zdolność szybkiego zapamiętywania, bo inaczej z trudem przeciskałby się do kolejnych klas. Dobrych ocen nie uzyskał poprzez ślęczenie nad książkami czy podlizywanie się nauczycielom. Wśród grona pedagogicznego wsławił się bardziej jako zawadiaka popalający fajki za salą gimnastyczną niż pochylony nad podręcznikami chłopaczek. Nie najgorsze wyniki były skutkiem wrodzonego cwaniactwa oraz umiejętności łatwego przyswajania wiedzy.
                Dzieciństwo miał pozbawione przemocy w rodzinie i można je uznać za całkiem szczęśliwe. Przynajmniej dla niego, bo najbliżsi najedli się od groma nerwów, starając się wyplewić z Charlesa wszelkie zło i zrobić z niego prawego obywatela Stanów Zjednoczonych. Zresztą bezskutecznie, bowiem nieważne ile razy zostawał uziemiony, ile kar na niego nakładano, Schmitt nadal pozostawał tym samym dupkiem, który po nocach wymykał się z domu, a w dzień podkradał papierosy. Do roboty wziął się dopiero na studiach, bo tam właśnie zdał sobie sprawę, że mówienie ludziom tego, co chcą usłyszeć już nie wystarczy i nie ma miejsca na jakieś pomyłki. Dlatego zaczął więcej czasu spędzać nad książkami, chociaż nie można powiedzieć, że wzięło mu się na całkowitą metamorfozę. Nie nawiedziły go w nocy żadne duchy, toteż został praktycznie tą samą osobą, co wcześniej, jedynie częściej robiącą notatki. Mniej więcej w tym samym czasie Charles zauważył, że rzucanie kamieniami już w niczym nie pomoże, i że stracił całą swą władzę, jaką dzierżył w dłoni do końca szkoły średniej. Teraz wszyscy byli już dorośli, nikt nie bał się Schmitta. Wówczas uświadomił sobie, iż musi coś z tym zrobić. Przywykł do dawnego porządku, podobał mu się tamten stan, nie chciał z niego rezygnować. Wtedy postanowił skorzystać z czegoś, co niegdyś stosował bardzo rzadko. Wszelkie problemy i spory zaczął rozwiązywać pięściami o wiele częściej, niż było to konieczne, wdając się w kolejne bójki, z których prawie zawsze wychodził niemalże nietknięty. Raz tylko poturbowali go nieco mocniej, o czym codziennie przypomina mu szrama ciągnąca się od skroni do ucha.
                Bez wpadania na jakieś życiowe zakręty ukończył studia, zrobił specjalizację, znalazł pracę w zawodzie, przez cały ten czas nie ucząc się odpowiedzialności, a na samą myśl o byciu dojrzałym trzęsąc portkami. Nie zmieniły tego nawet narodziny całkowicie nieplanowanego syna, wpadki z pielęgniarką, który niedawno skończył dziewięć lat, a który od urodzenia nastawiany był przeciwko ojcu. Dlatego Charles pojawia się w życiu małego sporadycznie i sporadycznie ma coś w związku z wychowaniem do powiedzenia.

Schmitt nie ma jakichś specjalnych zdolności. Nie rysuje, nie śpiewa, nie gra na niczym, nie mówi w zatrważającej ilości języków (chociaż po pijaku czasami mu się udaje). Nocami nie ratuje miasta biegając w obcisłych spodniach i pelerynie. Umie za to opowiadać słabe żarty i gotować spaghetti. Brak mu rozumu, ma nieco spaczone sumienie i jakoś nikt jeszcze nie dał rady przemówić mu do rozsądku. Najpierw robi potem myśli. Rzadko chodzi do kina, nie pije herbaty, jara najtańsze fajki. Ostatnio jego mieszkanie jest okupowane przez młodsze rodzeństwo, głównie przez najmłodszą Claire, która najwidoczniej zapomniała, jak kiedyś zamknął ją na dachu. Już od kilku lat pozostaje wierny swojemu kotu Alfredowi i jest całkowicie usatysfakcjonowany tym całkowicie bezproblemowym związkiem.

[Dobry. Mam nadzieję, że się Charlie przyjmie.
Jakby się komuś chciało, to rodzeństwo będzie do przejęcia. Pewnie kiedyś do wolnych postaci dodam.
Jude Law na zdjęciach, moi kochani.]

Scoobert Caulfield


Moi rodzice mają specyficzne poczucie humoru, jeśli chodzi o nadawanie imion dzieciom.

Jestem Scooby. To bardzo ciekawe imię, nieprawdaż? Też tak sądzę. 
I wiesz co? Nawet nieźle mi się z tym żyje, bo pieska z kreskówki łatwo zapamiętać.


S  c  o  o  b  e  r  t      D  a  n  g  e  r   
C  a   u   l   f   i   e   l  D 




│Lat ma 25... │...choć zachowuje się jak dziecko│Obchodzi urodziny siedemnastego lutego│ Rodowity Brytyjczyk z krwi i kości │Rodzice nadal sądzą, że będzie grzecznym chłopcem │Karierę próbuje rozkręcić wokół fotografii i grafiki komputerowej│ale rodzina sądzi, że z tego wyżyć się nie da, więc nadal dostaje kieszonkowe│Singiel, choć chętnie to zmieni│Zwierzątko tropikalne, więc wypierdalaj mi z tą zimą│Ma psa, co się Junkie wabi│In love with rock music│I hope I'm as cool as punk rockers│



"That's the whole trouble. 
You can't ever find a place that's nice and peaceful, because there isn't any. 
You may think there is, but once you get there, when you're not looking, 
somebody'll sneak up and write "Fuck you" right under your nose."

_________________________________________________________________________________________

Urodził się i wychował w Londynie. W sumie, nadal ma ogromny sentyment do tego miasta. Do kraju mniej, ale to pomińmy. Zaczęło się, rzecz jasna, od faktu iż się dziecko urodziło. Spór o imię dla syna toczyło nie tylko samo małżeństwo, z którego się urodził, ale też i cała reszta rodziny. John, Michael, Raphael, Olivier, Joey, Jake, Lawrence, Ryan, Frank, Liam... Szybko poleciało od groma propozycji, ale Chloe i Ronald chcieli nazwać potomka jakoś.. oryginalniej. Duże znaczenie przy tym ma fakt, że mieli już w domu siedmioletnią wówczas Nancy oraz dziesięcioletniego Sidney'a, którzy, jak to dzieci, kreskówki oglądali od rana do wieczora z przerwami na siusiu, czy inne głupoty takie jak szkoła. Właściwie, rzec by było można, że to właśnie rodzeństwo nazwało sobie braciszka tak a nie inaczej. Scooby i tyle. Na nic zdały się narzekania i prośby dziadków, bo rodzicom wybrane imię też przypadło do gustu. Pani w okienku się pewnie nieźle zdziwiła, kiedy ojciec przyjechał zarejestrować dziecko jako Scooberta Dangera Caulfielda. Drugie imię również nie jest przypadkowe. Znaczy.. wtedy może i było, ale dziś opisuje go idealnie. 
_________________________________________________________________________________________

Dzieciństwo spędził w Wielkiej Brytanii, gdzie kłócił się z rodzeństwem o pilota od telewizora, płakał, by rozczulić rodziców, gdy ci nie chcieli kupić mu czegoś w sklepie i takie tam. Rodzinę miał szczęśliwą, choć kompletnie przeciętną. Ojciec mechanik, matka wypełniająca różne dziwne papierki w banku. Nic szczególnego. Dziadkowie często przyjeżdżali, albo Caulfieldowie jeździli do nich, na wieś pod miasto. Wszyscy rozpieszczali Scooby'ego do granic możliwości. Najmłodszy z rodzeństwa, więc najwięcej dostawał. Może i Sid wraz z Nancy nie byli z tego zadowoleni, ale sami stali się nastolatkami  jeszcze zanim braciszek zdążył dobrze wyrosnąć, więc zamiast martwić się młodym, woleli łazić i się ogólnie buntować. Ze swoimi imionami w sumie nie mieli z tym problemu, bo imion po jednej z najsłynniejszych rock&rollowych par wszyscy zazdrościli. Ale wróćmy do Scooberta. W szkole był lubiany, bo od zawsze był otwartym i radosnym człowiekiem. Znajomi i beztroskie życie towarzyszyły mu od zawsze. 
_________________________________________________________________________________________

Kiedy Scooby miał szesnaście lat, jego rodzice odziedziczyli dom, który należał do matki ojca chłopaka. Sęk w tym, że ów dom znajdował się w Stanach Zjednoczonych, a dokładniej na przedmieściach Nowego Orleanu. Najmłodszy Caulfield bardzo chciał tam zamieszkać, mimo że jego bliscy mniej popierali ten pomysł. W tym właśnie momencie przydała się jego pozycja w rodzinie i fakt, że wszyscy chcieli mu dogadzać. Po namowach chłopaka, rodzice zgodzili się i pozwoli synowi wyjechać do Ameryki. Był nastolatkiem, więc nie mógł zostać tam sam. Namówił ukochaną ciocię, by zamieszkała z nim. Christina przebywała w USA od zawsze i rzadko widywała siostrzeńca, ale i tak był jej ulubieńcem. Scooby wyjechał do Luizjany i przeniósł się do tamtejszej szkoły. Na początku nie było idealnie, ale w końcu zaklimatyzował się i... został tam do dzisiaj. Stany Zjednoczone stały się jego nowym domem, mimo że nadal tęskni za UK.


"I still act sometimes like I was only about twelve. 
Everybody says that, especially my father. 
It's partly true, too, but it isn't all true. 
People always think something's all true."

_________________________________________________________________________________________

Swoją karierę zaczął zaraz po studiach. Postanowił zostać grafikiem i nie chciał pomysłu porzucać. Zawsze kręciło go podróżowanie po świecie, choć takiej okazji nigdy nie miał. Chciał wziąć aparat, pójść gdzieś i po prostu popstrykać kilka fotek a później zrobić z nich coś ciekawszego. Głównie dla przyjemności, ale chciałby też pokazać, że może sam się utrzymać. Jakieś dwa lata temu przeprowadził się z przedmieścia do Nowego Orleanu. Znalazł pracę w jednej z agencji reklamowych. Zajmuje się tam właśnie projektami komputerowymi. Podoba mu się to i jak na razie nie chce nic w życiu zmieniać. 
_________________________________________________________________________________________

Jest człowiekiem bardzo zakręconym i nieogarniętym, przy czym bardzo uroczym. Wiecznie zabiegany, zawsze spóźniony. Z jego twarzy nigdy nie schodzi uśmiech, a z głowy nigdy nie wychodzi pozytywne myślenie i ogólna radość. Carpe diem. Życie jest za krótkie na zmartwienia, więc mimo problemów dorosłości nadal jest niepoprawnym optymistą, romantykiem, bezpruderyjnym popaprańcem i beztroskim dzieckiem w ciele przeciętnego faceta. Typ człowieka do rany przyłóż. Choć raczej superbohaterem w obcisłych gatkach to by nie chciał być. Pomocny, zawsze chętny wysłuchać trosk i narzekań, choć sam nigdy się nie skarży i raczej nie pokazuje, że coś go gryzie. Jest bardzo bezpośredni, często żartuje, ironizuje i flirtuje. Najpierw mówi, później myśli. Na pewno nie jest tchórzem, jak jego kreskówkowy pierwowzór. Gdyby ktoś chciał go zabić, to pewnie najpierw wybuchnąłby gromkim śmiechem, a zaraz po tym tarzał by się po podłodze, rechocząc jak głupi, co na bank zdezorientowałoby napastnika. Scooby jest też bardzo otwarty i gadatliwy. Łatwo nawiązuje nowe znajomości i prawie niczego przed ludźmi nie ukrywa. No właśnie prawie niczego. Każdy ma przecież takie małe, nieważne i nic nieznaczące sekreciki, prawda?
_________________________________________________________________________________________

To może trochę o wyglądzie? Cóż. Scooby wcale nie jest brązowy w czarne plamy i nie ma nienaturalnie długich nóg. Jest przeciętnym człowiekiem. Pod wieloma względami, ale nie z każdej strony. Z tłumu nie wyróżniają go czarne, rozczochrane włosy, które czasem farbuje na coś w rodzaju blondu, ani kompletnie zwyczajna postura, czy ten marny metr siedemdziesiąt dwa wzrostu. Zielone oczy też nie specjalnie przyciągają spojrzenia przypadkowych przechodniów, bo kto spiesząc się do pracy gapi się na czyjeś tęczówki? Jest jednak też coś, przez co mógłby się zdradzić, gdyby był złoczyńcą i okradłby bank, gdzie nagrałby go kamery video. Tatuaże. Przecież to znak rozpoznawczy i ciężki do podrobienia kawałek człowieka. Scooby wytatuował sobie prawie całe ręce i zaoszczędził nieco tuszu na klatkę piersiową. Mimo że często przykrywa ów dzieła bluzą, to i tak często można je podziwiać. 




"There's a boy who fogs his world and now he's getting lazy 
There's no motivation and frustration makes him crazy 
He makes a plan to take a stand but always ends up sitting. 
Someone help him up or he's gonna end up quitting."
_________________________________________________________________________________________

Kartę będę jeszcze uzupełniać, bo na bank coś pominęłam.
Ale nie jest źle.
Na gifach pan Billie Joe Armstrong, a cytaty z The Catcher in the Rye ( pol. Buszujący w Zbożu) oraz z piosenki Who Wrote Holden Caulfield?
Powiązania - zawsze. Wątki - byle ciekawe, ale i te mniej pasjonujące będę ciągnąć.
Lubię zaczynać, kiedy ktoś rzuci pomysł. A jeśli sama widzę wspólną nić, to proponuję. Choć to rzadkość, przyznam szczerze.
Ave.

Fantine Montrose

Fantine "Fanny"  Monstrose 

24 lata | Urodzona w Nowym Orleanie | Podróżniczka | dwadzieścia lat zwiedzania | dwadzieścia lat podróżowania po świecie| nigdzie dłużej niż dwa lata | dwa lata temu wróciła | I nie zamierza nigdzie już jeździć | Zostaje na stałe | Rude to wredne | Rude to ciekawskie | Rude to nieprzewidywalne | wolna | w dzień sprzedawczyni antyków i innych perełek | Licho nie śpi | pod anielską maską diabełek się chowa | dziesięć łyżeczek cukru do tej herbaty poproszę | przymusowe biegi razem z psem Tulą | Zostaw moją kawę! | Uzależniona od kawy | Uzależniona od książek | I nocnych spacerów | lalal lalal zafałszuje ci piosenkę! |Nie umie śpiewać | Instrumenty smyczkowe - Gram na wszystkich | Nieidealna | A to co to na tym drzewie?| W cale nie jestem dziwna! To świat jest nienormalny! | Ktokolwiek widział ktokolwiek wie | Poszukiwany rozum | Poszukiwany umiar | Co mi zrobisz jak mnie złapiesz? |

Fanny urodziła się w Nowym Orleanie, dwadzieścia cztery lata temu. Jej rodzice byli.... Hm... dość ekscentryczni. Jej matka Eve, nie była żoną jej ojca Rob'a, była jego dziewczyną. Z resztą nawet teraz nie są związani węzłem małżeńskim, bo cóż znaczy zwykły papierek? A, gdy Rob dowiedział się iż Eve jest w ciąży, ucieszył się bardzo. I pewnego dnia gdy Fanny, kończyła dwa latka stwierdzili, że to nudne tak być ciągle w tym samym miejscu i tak zaczęła się ich wielka przygoda, jaką zwali swoim życiem. Stali się wiecznymi podróżnikami. Podróżowali po całym globie, wraz z dorastającą córką. Było całkiem wesoło. On hazardzista i szalony naukowiec, ona malarka i w końcu pisarka książek podróżniczych.  Uczyli swą córkę w dość zabawny sposób. 

Fanny jakoś nigdy nie pragnęła takiego "normalnego" życia, jakie mieli inni jej rówieśnicy. Gdy oni chodzili do szkoły, ona latała po dżungli łapiąc egzotyczne motyle. Kiedy inni chodzili do kina czy na imprezy, ona uczyła się rytuału parzenia herbaty i słuchała miejscowych legend, poznając nowe języki. Jej życie było niesamowicie barwne i nigdy nie zostawała w tym samym miejscu, więcej niż dwa lata.Dlatego teraz gdy wróciła, dość dziwnie się czuje. Dwa lata upłynęły jak z bicza strzelił, a ta ciągle na miejscu. 

Decyzja by wrócić do swych korzeni, do Orleanu nie była łatwa, a jednak zdecydowała się na to. Na początku mieszkała z babcią, jedyną jej krewną oprócz rodziców, która jeszcze żyła. Babcia jej Lottie prowadziła sklepik, a właściwie to już sklep z antykami... Niektóre rzeczy, które dostaje w dostawie w cale nie mają żadnego powiązania z antykami, ale Cii... Nie wiecie co to może być, bo zawsze sprzedaje antyki .Tylko niektórym... Tym, którzy są na liście jej babci, sprzedaje te inne "perełki" 

 Fantine ma 1,68 wzrostu.Aż taka niska to raczej ona nie jest. Duże zielone oczy, które niby na ciebie patrzą, a tak naprawdę to nie patrzą.Ma dziwne spojrzenie. Blada z rumianymi policzkami, które rumienią się praktycznie zawsze. Jest szczupła i jakieś tam krągłości podobno ma... Ale, licho ją tam wie, ja jej pod ubranie nie zaglądam. Smukłe dłonie i paznokcie, które zawsze są pomalowane na jakiś kolorek. Nie maluje się. A, jak już to rzadko. Długie rudawe włosy, które są nie do poskromienia, dlatego Fanny chodzi w rozpuszczonych, a jej babcia mówi, że wygląda jak czupiradło. A, jak Fanny mówi babci, że jej włosów się ogarnąć nie da, ta jak by je czaruje i układa w ładny kok...Który, niestety już godzinę po tym się rozwala.

Teraz do charakteru przejdźmy. Fanny jest wredna...Znaczy najczęściej , Lubi zwierzęta, które darzy wielkim uczuciem miłości tak samo jak swoją babcię. Jeszcze się nie zdarzyło by pokochała kogoś na więcej niż tydzień. Chociaż, jako tako do jakiegoś związku dąży lecz wytrzymać z nią to nie lada sztuka  .Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła... Jeśli tak, to Fanny po śmierci będzie tańcować z diabłami, bo już strasznie wiele razy była ciekawska. Natrętna i natarczywa będzie ci marudzić i jęczeć, póki nie zrobisz, nie powiesz czy co tam jeszcze ona chce. Cierpliwa, to ona nie jest, jeśli widzi kolejkę wychodzącą poza sklep to                                                            a) się przepych
b) wychodzi
Nie ma cierpliwości jak sama mówi. Życie jest za krótkie, by tracić czas na jakieś kolejki i czekanie. Ona chce wszystko dostawać tu i teraz. Czasem odzywają się w niej też jakieś ludzkie odruchy,  i może być no nie wiem, miła?Pomocna? Ale, takie coś zdarza się dość rzadko.... Ale, jednak się zdarza! Więc nie taki diabeł zły jak go malują...


No to moja Fantine przybyła. I mam nadzieje że może być.
Buźka - Ebba Zingmark
Fanny razem ze mną na wszystko chętne jesteśmy na wątki, powiązania wszystko! Śmiało walić drzwiami i oknami my nie gryziemy to znaczy Fanny czasem może
No to chyba tyle.

czwartek, 31 stycznia 2013

Aileen Fairy

Aileen Fairy

Urodzona 26 lutego 1987 roku w Nowym Orleanie Aileen Fairy nie wyróżnia się z tłumu niczym szczególnym. Nie jest ani zachwycająco piękna, ani szkaradna, nie ma widocznych tatuaży czy kolczyków w twarzy. Jej włosy są koloru blond, bardzo jasnego i bardzo naturalnego, a oczy po prostu stalowo szare. W trzech słowach: typowa, praworządna Amerykanka. 
Jej rodzice też są tacy: typowi, praworządni, szarzy. James, ojciec, lekarz pediatra, od wielu lat zajmujący to samo stanowisko, leczący tych samych pacjentów, poznał jej matkę, pielęgniarkę Sandrę, pierwszego dnia w pracy. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, bo żadne z nich nie należało do osób łatwo lokujących swoje uczucia. To, co między nimi trwa do dzisiaj, rozwijało się stopniowo, niemalże według podręcznikowego wzorca: rozpoczęcie znajomości, zawiązanie przyjaźni, pierwsze niewinne pocałunki, zakochanie, zaręczyny, małżeństwo, pierwsze dzieci, kolejne, później córka... W międzyczasie nabyli dom z pięknym ogródkiem, położony gdzieś na przedmieściach, kupili sobie samochód i wychowali pięcioro młodych, wspaniałych ludzi.
Aileen nie narzeka na swoje życie, które od zawsze było po prostu zwyczajne. Nie za bardzo z resztą wie, jak mogłoby inaczej wyglądać. Dzieciństwo miała szczęśliwe, choć czworo starszych braci uprzykrzało jej je, jak tylko mogło. Charles, Joshua, Alexander, Michael i Aileen mimo wszystko byli jednak zgraną ekipą, głównie dlatego, że nie było między nimi dużych różnic wiekowych (Chuck i Josh byli bliźniakami jednojajowymi, Mike i Alec również, z tym, że urodzili się rok po tamtych) a rodzice zawsze powtarzali im, że nie ma nic ważniejszego, niż rodzina.
W świecie Aileen największym dramatem było, gdy drogi jej rodzeństwa zaczęły się rozchodzić. Kiedy najstarsi, uzyskując stypendia sportowe, wyjechali gdzieś do Connecticut, by zostać zawodowymi graczami w baseball, zaczęła się zastanawiać, co ona zrobi ze swoim życiem. Uznała jednak, że ma dwa lata na zastanowienie i nie warto się tym teraz martwić. Rok później Alex i Mike wyjechali do Brown University i poszli w ślady ojca, to jest na studia medyczne. A ona, maturzystka, wciąż nie miała pojęcia, co mogłaby ze sobą zrobić. Nie lubiła za bardzo zajęć fizycznych, na widok krwi mdlała, humanistką czy matematyczką za dobrą też nie była, a jej prace plastyczne nigdy nie wyglądały tak, jak powinny. Jej pasja, muzyka (a raczej sam śpiew), też nie była jej wymarzonym zawodem, Aileen lubiła ją jako dodatek do codzienności, ale nie sądziła, by mogła z tego wyżyć.
I wtedy, w noc swoich dziewiętnastych urodzin, na jednej z mniej pochlebnych ulic Nowego Orleanu poznała pewną starą kobietę, Cygankę, która bez pytania czy powitania złapała ją za lewą dłoń i odwróciła ją ku światłu latarni, by móc dostrzec delikatnie na niej zarysowanie linie.
- Idź tam, gdzie rozum nie sięga, a co serce goni - powiedziała staruszka, patrząc zamglonym wzrokiem w oczy może nieco przestraszonej, na pewno zafascynowanej nastolatce. Chwilę później, gdy Aileen miała zadać jej pytanie, o co właściwie chodzi, kobieta zacisnęła palce jej dłoni i zniknęła równie szybko, co się pojawiła.
Chyba nie trzeba mówić, jak oniemiała była dziewczyna, kiedy okazało się, że tym, co Cyganka wetknęła w jej dłoń były dwie runy: Laguz i Eihwaz. Aileen długo rozmyślała nad tym, co może to znaczyć. Nie znała się na magii, jej bogobojni rodzice nigdy nie pozwolili swoim dzieciom zgłębić tych tematów, nawet na książki fantastyczne, które ich córka namiętnie czytała, reagowali oburzeniem. Ale Aileen w końcu dowiedziała się, co znaczą te dziwne kreski na kamiennych kostkach. Były to runy mówiące głównie o siłach psychicznych, ochronie, o Drzewie Życia, granicach między światami.
Ostatnie licealne miesiące nastolatka o bajecznym nazwisku spędziła w bibliotekach i tych dziwnych, tajemniczych sklepach, których w Nowym Orleanie pełno, wyszukując wszystko, czego mogła się dowiedzieć o magii, rytuałach, parapsychologii i wszelkich przejawach paranormalności. Chciała odnaleźć tamtą kobietę i dowiedzieć się, o co jej chodziło, a to pragnienie powoli zamieniało się w obsesję.
Oczywiście, jej rodzice dalej nie wiedzą, jak to się stało, że dziewczyna wylądowała na wydziale parapsychologii na Brown University, ale cieszyli się, gdy skończyła studia z wyróżnieniem - choć ich nie pochwalali. W przeciągu tych kilku lat Aileen zmieniła się, a oni zrozumieli, że to już nie ta dziewczynka, która z każdą sprawą biegła od razu do nich, lecz młoda, atrakcyjna kobieta, która zdecydowała się pójść własną drogą.
Aileen Fairy po ukończeniu studiów dostała wiele różnych - bardzo ciekawych - propozycji pracy z wszystkich stron świata, mimo to zdecydowała się nie przyjmować żadnej z nich. Wróciła do swojego miejsca na Ziemi, do Nowego Orleanu, wynajęła mieszkanie i lokal, gdzie gromadzi swoje zbiory odnośnie pracy, która stała się jej największą pasją, jak i prowadzi zwyczajny gabinet psychologiczny, całkiem znany i szanowany. Jedynymi odstępstwami od normy są ezoteryczne dodatki - książki, karty, wahadełka - oraz niecodzienne techniki stosowane podczas terapii.


Obecnie Aileen ma dwadzieścia sześć lat, ale wciąż wygląda jakby miała zaledwie szesnaście. Powoduje to wiele nieporozumień, ale nie przeszkadza jej ani niski wzrost - dokładnie metr pięćdziesiąt sześć - ani drobna budowa. Wręcz przeciwnie, chwali je sobie niezmiernie. Wbrew swojej towarzyskiej naturze, a może własnie w zgodzie z tą niezależną częścią siebie, pozostaje singielką.
Jeśli chodzi o sferę biznesową, kobieta wynajęła piętro kamienicy w lepszej części Nowego Orleanu i przerobiła je na luksusowy gabinet psychologiczny. Powodzi jej się bardzo dobrze, często jest zapraszana na uczelnie, by prowadzić wykłady, a i śmietanka towarzyska największego miasta Luizjany - oraz kilku innych miast Stanów Zjednoczonych - przyjęła ją, czy też raczej wciągnęła, w swoje szeregi i Aileen nie pozostało nic do zrobienia, poza polubieniem swojej nowej roli maskotki. Szczerze powiedziawszy jest to jej na rękę. Liczy, że w końcu znajdzie kogoś dla siebie, choćby po to, żeby rodzice i bracia przestali wygłaszać mowy o tym, co może się stać samotnej, młodej kobiecie i że oni w jej wieku dawno już byli po ślubie. Jej do zmiany statusu matrymonialnego jakoś nie prędko.
______________________________________________________________________
Karta jest taka sobie. Nigdy tak bardzo nie rozpisywałam się na tematy rodzinne. I ogólnie absolutnie mi się nie podoba. Ale z tej strony administratorka, więc chyba mnie nie pogryziecie :)
Wątki - najlepiej długie i ciekawe.
Powiązania - a proszę bardzo, Aileen mieszka tu prawie całe życie.
Życzę miłej zabawy!

czwartek, 24 stycznia 2013

Witamy!

Blog otwarty, zapraszam do rekrutacji!
Niedługo powinny pojawić się dodatkowe zakładki typu "Pogoda", a pozostałe w najbliższym czasie zostaną odnowione, uzupełnione, rozbudowane. 
Moja zabawa z html-em może nieco utrudniać funkcjonowanie bloga, ale, jak myślę, tak źle nie będzie, więc... ZAPRASZAM!

wtorek, 1 stycznia 2013



Z natury posłuszna rodzicom i ich wymaganiom, z nawyków zaczerpniętych od braci twardo stąpająca po ziemi i pewna tego, co chce, choć nie zawsze potrafi po to sięgnąć. Kobieta, zatem paradoks za paradoksem wlecze się za nią odkąd tylko pamięcią sięga. Wychowana w poczuciu obowiązku nigdy dotąd nie sprzeciwiła się rodzicom dostatecznie mocno i dobitnie, dorastająca i w cieniu brata, i w jego blasku. Do teraz całkowite jego przeciwieństwo. Ambitna i inteligentna, dążąca do swojego celu, zdecydowanie zbyt często pozwalająca uwieść się chwilowym zaćmieniom umysłu. Pracoholiczka. Najchętniej wymiotłaby z powierzchni ziemi wszystkie ofiary losu, popychadła i poddające się woli rodziców dzieci. Z nierzadka jest neurotyczką, co z reguły objawia się zaciętym wyrazem twarzy i jednosylabowymi słowami. Nie sprawdza się w roli ciepłej matki i raczej kiepska z niej zakochana klucha, ale syn może pochwalić się świetnym wykształceniem na poziomie przedszkolnym i musztrą, jakiej nikt w jego wieku jeszcze nie miał. Apodyktyczna w domu, oportunistyczna w pracy.
Zmiękczyć potrafi ją jedynie mąż, nawet teraz, pomimo konfliktu i przeprowadzki do brata. Ujarzmić jedynie Charles, którego skrycie nadal się boi. Jak wtedy, gdy byli dziećmi. A właściwie, kiedy ona była dzieckiem, a on zamknął ją na dachu. Na dachu!
Charakter nieskomplikowany i wcale nie tak trudny, ale jak to u kobiety, ciężki do jednoznacznego określenia. Bo u tej płci, w rubryce charakter wpisuje się właśnie to jedno słowo: kobieta.





 Urodzona szesnastego października tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego w Nowym Orelanie i do końca pozostając jedyną przedstawicielką płci pięknej w rodzeństwie przepełnionym testosteronem. Z jednej strony oczko w głowie rodziców, bo dziewczynka, bo posłuszna, bo inteligentna, bo mądra; z drugiej obiekt terroru Charlesa, niejednokrotnie zamykana na dachu, a jednak w najgorszym momencie życia właśnie do niego się zwracająca. Ukończyła prywatną szkołę, a następnie, według życzenia rodziców złożyła dokumenty na Harvard. Ukończyła prawo cywilne, a potem... Potem okazało się, że jest taki jeden, któremu chce się z nią żenić, i że ona go kocha, więc wzięli ślub, urodziło im się dziecko. Zamieszkali w Nowym Orleanie, a ona, Claire, zajęła się zawodem, który mogła wykonywać w domu do czasu podrośnięcia dziecka: tłumaczeniem.
Wtedy też okazało się, że na niewiele zdały się wspaniałe studia i wykształcenie, a w życiu przydały się jej ukończone kursy językowe i certyfikaty, dzięki którym mogła podjąć pracę w prokuraturze jako tłumacz przysięgły. Bardzo dobrze mówi i pisze w języku niemieckim, francuskim i rosyjskim, gorzej radzi sobie z chińskim i włoskim, jednak na potrzeby zarobku stale się ich uczy, składając sobie, szefowi i wszystkim naokoło obietnicę, że <i>jutro</i> opanuje te języki perfekcyjnie. Gruszki na wierzbie są u niej jednym z częstych zjawisk.


SPÓJRZ NA MNIE! Widzisz jak wyglądam?! Co zatem słowami mam opowiadać?!