sobota, 2 lutego 2013

Claire Schmitt


Bardzo wygodne stanowisko: nie rozumieć. Doszedłem 38 lat tą metodą.
- Witkacy

Claire Schmitt

I niby kogo miałoby obchodzić, że pracuję jako tłumacz przysięgły w prokuraturze, przekładając na najdziwniejsze języki świata tajne i nietajne dokumenty? Że wynoszę je z biura, bo nie starcza mi czasu i muszę przynosić pracę do domu, że małżeństwo mi się wali, a dziecko nie rozumie, że ojciec wcale nie jest monogamistą, tylko matka nawaliła, wdając się w jedną z chorób cywilizacyjnych dwudziestego pierwszego wieku i zostając pracoholiczką? Jak wytłumaczyć rodzicom, że dwadzieścia osiem lat to dobry wiek na załatwianie swoich spraw samemu i dbanie o swoje interesy? Jak powiedzieć mężowi, że ten związek wcale nie jest jedną ogromną pomyłką i nie tylko kredyt hipoteczny nas łączy, ale też uczucie, stłamszone przez dumę i nieposkromiony język, ratujący resztki honoru?
Kto znajdzie odpowiednie słowa, dla natrętnego szefa, który wciąż pyta się o tłumaczenia, będące „na wczoraj” i nie znającego litości nawet w sytuacji, gdyby umarła ci cała rodzina, uprzednio porwana i torturowana przez talibów, których posiekane zwłoki odebrałaś tego popołudnia? Jak utrzymać się w ryzach, gdy na język ciśnie ci się kolejne przekleństwo i cięta riposta, i paznokciami wydrapałabyś oczy personie non grata, stojącej przed tobą?
Och! Na wszystkie cudy! Jak przeżyć w tym świecie i nie zwariować?

Chodź,opowiem Ci bajeczkę >>

[Rozgryźliście mnie, lubię Pivovarovą. To pewnie przez to nazwisko. Spartoliłam coś, Charles?]

18 komentarzy:

Brooke Anderson pisze...

Witaj w Nowym Orleanie!
[Jestem chętna na wątek. Jeśli podrzucisz mi pomysł, to zacznę jutro *dzisiaj już jestem wykończona :c*]

Brooke Anderson pisze...

Aileen z tej strony c:

eisenhower pisze...

[Nic nie spartoliłaś, a gdzie tam! Jest tak, jak być powinno, nie mam się czego przyczepić. Świetny prezent na zakończenie ferii i poprawienie humoru, tak swoją drogą.
To teraz czas na wątek.
A tak przy okazji. Sashę sama uwielbiam, ale na tym ostatnim zdjęciu to niestety nie jest ona, tylko Jessica Stam c:]

Charles

eisenhower pisze...

[Jakby nie było żadnego odpowiedniego zdjęcia na horyzoncie to krzycz, bo Pivovarovej mam zawsze od groma.

Zacznij. Zacznij, pls. Bo jeszcze muszę odpisać (co prawda na niezbyt długie wątki, ale jakoś opornie dzisiaj wszystko idzie).]

Charles

eisenhower pisze...

Spóźniony? Gdzie tam. Charles Schmitt się nie spóźniał. Czas zwykle działał na jego korzyść, sprawiając, że w krytycznych sytuacjach korki na drogach magicznie znikały, a kolejki w sklepach stawały się niewyobrażalnie wręcz krótkie. Dlatego o godzinie piątej czterdzieści jeden przeważnie miał jeszcze czas na przewrócenie się z jednego boku na drugi. Przeważnie, bowiem sprawy miały się całkowicie inaczej od wprowadzenia się Claire. Zaraz po jej pojawieniu wszystko wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Balansował między granicą jawy a snu odkąd Claire wypadła ze swojej sypialni, starając się zebrać na czas do kupy, latając między pokojami i w międzyczasie coś tłukąc. Jednak do całkowitej przytomności doprowadziło go dopiero delikatne szarpnięcie za kołdrę. Otworzył oczy, spoglądając na stojącego nad łóżkiem siostrzeńca. Ręką sięgnął do włącznika lampki, przy okazji sprawdzając godzinę na cyfrowym zegarku stojącym na nocnym stoliku. Za wcześnie. Zdecydowanie. Jeszcze nie tak dawno temu miałby dla siebie nieco ponad pół godziny.
- Baby tak mają – powiedział Gabrielowi, świetnie zdając sobie sprawę, ile kłopotów ściągnąłby na siebie, gdyby siostra dowiedziała się, jakie wartości przekazuje jej synowi. Całe szczęście pojawiła się za późno, by cokolwiek usłyszeć.
- Nieprawda – mruknął bardziej sam do siebie na stwierdzenie, jakoby miałby się gdziekolwiek spóźnić, lecz mimo to wyszedł z łóżka, po czym wciąż w piżamie ruszył do kuchni. W korytarzu został wyprzedzony przez Gabriela, który najwidoczniej skończył już szorować zęby, a teraz gnał na śniadanie, by przypadkiem nie podpaść mamie.
- Kobieto, ale weź się uspokój. Jeszcze nie ma szóstej. – Starając się nie wejść w drogę Claire, podszedł do ekspresu. Podstawił kubek i nacisnął odpowiedni guzik. – Może i dzieciak ma teraz dalej do szkoły, a ty do pracy, ale to może raptem z dziesięć minut jazdy. Góra dwadzieścia. Wyrobiłabyś się spokojnie i bez tej całej paniki.

[Wybacz, że tak długo. Pies mi krwawił, musiałam go zatamować.]

Scoobert pisze...

[ To ja też się ładnie w kolejeczce po wątek ustawię i jestem bardzo skłonna zacząć, jeśli podrzucisz jakiś pomysł :D]

Scooby pisze...

[ No w sumie, to co za różnica, skąd się znają. Ja nie pamiętam skąd kojarzę większość znajomych, ale to pomińmy xD
Dobra. To co, uznajemy, że umówili się na tzw. lunch gdzieś tam, czy co?]

aventurinka pisze...

[Witam :) Karta mnie zachwyciła! Cudna jest. I z chęcią rozpocznę jakiś wątek jak tylko wpadnę na jakiś pomysł.
Chyba, że Ty masz coś w zanadrzu, to chętnie wysłucham.]

Jayden

eisenhower pisze...

- Zadzwonię – odpowiedział, przystając na prośbę. Za samym Benem niekoniecznie przepadał. Co prawda nie mieli między sobą żądnych spięć, ale Schmitt jako brat czuł się w obowiązku trzymania strony Claire, nawet jeżeli nie miał rozeznania w małżeńskich problemach siostry. Nie, żeby go to mało obchodziło. Po prostu nauczył się, aby w jej przypadku za mocno nie naciskać. Szczególnie teraz, kiedy przyszło im mieszkać razem. Charles zdecydowanie bardziej wolał pozostać w bezkonfliktowych warunkach, niż prowokować jakiekolwiek kłótnie. Wiele wojen zdążyli stoczyć, gdy byli dziećmi. Wiele niegdyś było nieporozumień, za co Schmitt mógł winić głównie siebie, ale zdążyli się przecież zmienić. Raczej nie pozostało więcej miejsca i czasu na stwarzanie kolejnych problemów.
Patrząc za wychodzącym siostrzeńcem, usiadł na jednym ze stołków.
- Nie będę mógł do niego cały czas dzwonić – zaczął.- Kiedyś będziesz musiała z nim porozmawiać. Prędzej czy później. I jak dla mnie „prędzej” wydaje się lepszym wariantem.
Nie znał się na związkach. Żaden, w których miał okazję być, nie przetrwał zbyt długo. Gdyby było inaczej, nie musiałby walczyć o spotkania z synem. Nie musiałby mu udowadniać, że wcale nie jest takim złym człowiekiem, jak opowiadała matka. Nie musiałby grozić Caroline, swojej byłej, prawnikami, bo i takie momenty się zdarzały. Może rzeczywiście nie dało się go określić mianem idealnego ojca, ale się starał, to na pewno. Uważał też, że ma prawo do tego, aby Christian spędzał z nim weekendy, aby poznał Claire i Gabriela, stał się częścią również tej rodziny. Charles długo nie schodził z tym problemem na ścieżkę prawną głównie ze względu na dobro syna, lecz im dłużej trwała cała ta zabawa, tym on bardziej tracił cierpliwość.

Charles

Scooby pisze...

[ OK.]

Co jak co, ale Scooby starał się pielęgnować stare znajomości, bo należał do zwierzątek wyjątkowo stadnych. Poza tym lubił spotkania towarzyskie, bo przynajmniej wtedy spędzał czas inaczej niżeli w pracy albo w mieszkaniu z psem.
Wyjątkowo na to spotkanie nawet się nie spóźnił. Ba, był przed czasem. Ale to wyłącznie wina chwilowego braku pracy. Tak, jasne Scooby, przyznaj się, że po prostu nie chciało ci się nic robić, więc postanowiłeś wcześniej stawić się w umówionym miejscu. W każdym razie przyszedł grzecznie, rozsiadł się przy stoliku i spojrzał na zegarek. Uff.. dziesięć minut przed czasem. Rekord.

eisenhower pisze...

Pokiwał głową na znak, że słuchał. Winą za rozpad większości małżeństw można śmiało uznać właśnie dumę. Charles nie miał zamiaru dopuścić do tego, aby zniszczyła ona także to, co było pomiędzy Benem a Claire, bo jeżeli siostra chciała walczyć o ten związek i traciła przez to tyle nerwów, to rzeczywiście był sens na dalsze starania. Nawet jeżeli Schmitt zostanie zmuszony do wpychania telefonu w dłoń siostry. Zresztą nie jest przypadkiem tak, że wina leży prawie zawsze po obu stronach? Jeżeli to prawda, godność tym bardziej powinna zostać schowana do kieszeni.
Parsknął śmiechem.
- Jesteś beznadziejna w parodiach, serio – stwierdził, nieco odbiegając od tematu. – A może akurat okażesz się Marylin Monroe tłumaczy? Jakbyś nie została przy nazwisku, ludzie przestaliby cię kojarzyć. To jak z marką, a Schmitt brzmi całkiem przyzwoicie, musisz przyznać. Poza tym jesteś jego żoną. Z nazwiskiem czy bez. Trochę się spóźnił z robieniem o to problemów. O jakieś osiem lat.
Specjalnie ominął temat przynoszenia pracy do domu, bo chociaż sam nie raz tak robił, to jednak znał dobrze pracoholizm Claire, w pewnym stopniu współczując też z tego powodu Gabrielowi. Wszystko zawsze ustawione jak w zegarku, nawet jeśli chodziło o odpowiednie spakowanie zeszytów i podręczników do tornistra. Nie mówił tego jednak głośno, wiedząc, że nikt nie lubi, kiedy krytykuje się jego metody wychowawcze.
- Może ja cię lepiej do pracy podwiozę, co? – zaproponował. – W takim stanie jesteś gotowa potrącić jakiegoś bezdomnego, a wiem, że specjalnie za nimi nie przepadasz.

Charles

eisenhower pisze...

Uniósł ręce w obronnym geście. Daleko było mu do kwestionowania jej zdolności prowadzenia samochodu. No skąd. Poza tym wiele osób uznałoby pewnie rozjechanie bezdomnych za czyn godny co najmniej kilku orderów.
- Już lecę. – Poderwał się ze stołka, zostawiając niedokończoną kawę na stoliku. Zapewne po powrocie do domu czeka go zmierzenie się z zaschniętym pierścieniem na blacie, ale wolał walczyć z brudem niż z paniką o każdą minutę dzielącą ich od spóźnienia. Dlatego narzucając sobie szybsze tempo, wrócił do sypialni z niezadowoleniem rejestrując obecność kota rozwalonego centralnie na poduszce, na której jeszcze nie tak dawno temu spał. Zostawił zwierzę w spokoju na rzecz zapięcia guzików koszuli i szybkiego mycia zębów. Żołądek próbował upomnieć się o jakiekolwiek śniadanie, lecz Charles zignorował go, wkładając marynarkę. Zje później. Na stołówce w szpitalu, ewentualnie wyskoczy do sklepu niedaleko, jak znajdzie wolną chwilę.
- Idę, idę. – Wpadł na przedpokój, kończąc wiązać krawat. Z komody pod ścianą zgarnął kluczyki do samochodu.
- Najwidoczniej twój mąż – odpowiedział, wychodząc na zewnątrz i zamykając za sobą drzwi. – Ta powalona baba nie tylko będzie chciała wam wmówić jakieś niestworzone rzeczy, ale też weźmie za to od groma kasy. Pieniądze wyrzucone w błoto, lepiej kupić dzieciakowi nowy rower, czy wysłać go na jakąś wycieczkę. Ewentualnie sami się na jakąś wycieczkę wyślijcie, to pogadacie tak samo jak u terapeuty i jeszcze odpoczniecie.

Charles

Zmarli nie mówią pisze...

[Nikt normalny. :) Wiesz, byłaby dwie godziny wcześniej, ale ślinienie się do zdjęć było za bardzo zajmujące.
Masz jakiś konkretny pomysł na ów wątek czy cokolwiek, czy mi przypada w udziale myślenie?]

Flynn

Benjamin Hobbs pisze...

To, co teraz zrobiła Claire, było ostatnim, czego Benjamin się spodziewał. Nic dziwnego więc nie ma w tym, że w pierwszej chwili po prostu zaniemówił; otworzył usta, zamknął je, poprawił okulary, po czym odchrząknął.
- Cóż - zaczął, patrząc na poukładane w równy stosik karty pacjentek. - Cóż - powtórzył, chwytając nieużywany jednorazowy wziernik, który w jakiś sposób znalazł się na nienagannie uporządkowanym biurku. - No cóż, Claire... - Chciał, aby wyglądało to poważnie, może nawet dramatycznie; chciał utrzymać tę chwilę napięcia, jednak po trzecim "cóż" postanowił się poddać, i zupełnie innym tonem, jakby coś w nim pękło, zaczął:
- Claire, nie lepiej było po prostu nie odchodzić? Nie lepiej było odłożyć ten cholerny pozew tego Rosjanina, kiedy cię o to prosiłem? - Cały czas patrzył jej w oczy, a w dłoniach trzymał wziernik; mówiąc, wymachiwał nim nieświadomie. Wyglądało to conajmniej śmiesznie.

Benjamin Hobbs pisze...

- Claire..? - Ben spoglądał na nią z niepokojnem. Coś najwidoczniej bardzo ją męczyło... Chyba nawet wiedział, co. - Claire. - Pokręcił głową. - Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Przecież wiesz... no, wiesz. Prawda? - Nagle przypomniał sobie o trzymanym wciąż przyrządzie; wychylił się na fotelu i wyrzucił wziernik do specjalnego kosza. Claire wciąż zakrywała dłonią oczy, więc Ben spróbował delikatnie oderwać jej ręce od twarzy. - Kochanie, wszystko w porządku? - Jakoś cała ta sprawa z "przeprowadzką" Claire poszła w niepamięć. Niestety, w niepamięć poszedł też fakt, iż mimo zamkniętych drzwi wciąż ktoś mógł tu wejść - ktoś, a mianowicie asystentka, której gabinet łączyły z gabinetem Bena nigdy nie zamykane drzwi.

Zmarli nie mówią pisze...

[Jasne, że mogę, ale ostrzegam, że mi dziś takie z lekka rzygi wychodzą. ]
Jeśli Flynn był w życiu czegoś pewny na sto procent, to tego, że roboty w bibliotece nie zamieniłby na żadną inną. Praca była przyjemna, ludzi było niewielu, bo większość korzystała z e-booków, panowała cisza... Tak, to była przyjemna odmiana, po okresie, który przepracował w szkole.
Pracował sporo, więc stałych bywalców tej świątyni wiedzy kojarzył dobrze. A, jeśli ktoś bywał w niej naprawdę często, to nawet orientował się, jakie książki zazwyczaj wypożycza ta osoba. Było to raczej mimowolne, bo jakoś nieszczególnie interesował go gust czytelniczy, hobby, czy praca ludzi, przychodzących do tej biblioteki.
Miał zaraz zamykać. Jeszcze dwadzieścia minut, potem ogarnąć salę, porozkładać książki na półkach i do domu.
O tej godzinie było już raczej pusto, czasem ktoś wpadał, by na ostatnią chwilę oddać książkę, ale nie zdarzało się to zbyt często. Natomiast nierzadko musiał, pod koniec dnia, wypraszać z "lokalu" pewną... Panią? Pannę? Panienkę? Nie miał pojęcia, ile ona może mieć lat, czy jaki jest jej stan cywilny, nie przyglądał się jej. Nie lubił tego, bo musiał mówić i to w dodatku zdecydowanie za dużo. A ona znów tu była. Obowiązek to obowiązek, dlatego dowlekł się do stolika, przy którym siedziała kobieta, pochylona nad jakimiś papierzyskami.
- Za moment zamykam, więc byłbym wdzięczny, gdyby powoli się pani zbierała - wymamrotał, tradycyjnie oschłym i nieprzyjemnym tonem.

Flynn

Benjamin Hobbs pisze...

Jak dobrze, że byli tu sami. Gdyby ktoś wszedł tu w tym momencie, Ben mógłby mieć spore kłopoty. Claire siedziała na jego biurku z rozsuniętymi nogami, jednocześnie go przytulając, on zaś starał się zachować odpowiednio do sytuacji - niestety, szło mu to kiepsko, tak więc jak bezwolny dzieciak z miną wyrażającą nieogarnięcie całej tej sytuacji poddawał się uściskom żony.
Niestety, nie mógł nic poradzić na to, że był nieco rozbawiony - i przez zachowanie Claire, i przez tę całą sytuację. W końcu odsunął delikatnie żonę, starając się nie spoglądać pomiędzy jej nogi, i odchrząknął, aby dodać sobie animuszu.
- Um, Claire. Nie mam zamiaru przynosić pracy do domu. I tak, to dla mnie tylko i wyłącznie praca, nic więcej. Liczysz się tylko ty, Claire. Nawet kiedy pracoholizm zmusza cię do przeprowadzki do brata. - Uśmiechnął się pod nosem, ujmując jej obie dłonie. Zachowanie Claire wydawało mu się conajmniej dziwne. Przemknęło mu nawet przez myśl, że może nie powiedział żonie przed ślubem, gdzie pracuje... Nie, no bez żartów, przecież Claire doskonale o wszystkim wiedziała. Być może to dlatego, że nigdy wcześniej nie odwiedziła go w tym gabinecie... Pewnie o to chodzi.
- Skarbie, to wszystko - wykonał nieokreślony ruch ręką - ma dla mnie takie znaczenie, jak jama ustna dla stomatologa. - Miał nadzieję, że wyraził się w miarę jasno, i że Claire zrozumiała, co miał na myśli.

eisenhower pisze...

Zszedł za nią po schodach, w żadnym momencie nie przerywając jej wyżaleń, pozwalając, aby wyrzuciła wszystko, co leżało jej na sercu, a co skupiało się głównie na terapeucie. W sumie nie dziwił się wcale. Nikt przecież nie lubi, kiedy się go krytykuje, a już w szczególności, gdy rozchodziło się o małżeństwo – relację, która powinna mieć się idealnie i bez pomocy kogoś z zewnątrz.
- To poślijcie dzieciaka na naukę gry na skrzypcach czy innym badziewiu. Poza tym, Claire, kiedy ty byłaś ostatni raz na wakacjach, co? Bo ja sobie nie przypominam. Pracujesz więcej niż ci wszyscy w tym twoim biurze razem wzięci. Zasługujesz na urlop. Albo chociaż na podwyżkę, którą i tak pewnie wydasz na terapeutę.
Wyszedł z klatki i ruszył w stronę parkingu. Nacisnął przycisk przy kluczykach, aby odblokować zamki. Samochód w odpowiedzi zamrugał reflektorami. Charles ponownie zwrócił się do siostry.
- On nie będzie chciał ustąpić, ty też nie, a jakiś kompromis znaleźć musicie – powiedział. - Tylko może nie strasz go rozwodami i nie wspominaj, że go wciśniesz w grafik, bo jeszcze stwierdzi, że go przedmiotowo traktujesz, a to byłby bardzo dobry temat na spotkaniu z terapeutą, więc lepiej nie podsuwaj mu kolejnych pomysłów. Najpierw porozmawiaj z nim na spokojnie. Z kim jak z kim, ale chyba z własną żoną walczyć bez końca nie będzie.
Otworzył drzwi od strony kierowcy i wsiadł do środka. Odpalił samochód, czekając na Claire.
- Wybacz, że cię nie porwałem sprzed ołtarza – odpowiedział, kiedy już wsiadła. Wycofał z parkingu, by nie denerwować dalej siostry całymi tymi opóźnieniami. – Mogłem też wstać, jak się na ceremonii pytali, czy ktoś ma coś przeciwko. No, ale chyba nie powiesz mi, że całe twoje małżeństwo było stratą czasu? Dobra, przyznaję, wyciąganie problemów typu „masz nie moje nazwisko” po ośmiu latach to jest jakiś problem, ale wątpię, żebyście się posunęli aż do walki o dziecko.

Charles