środa, 6 lutego 2013

Benjamin Hobbs


Benjamin Hobbs, 
lat 37,
mąż i ojciec,
ginekolog.


Życie często krzyżuje nam plany. Benny, na ten przykład, zawsze chciał być księdzem, został zaś ginekologiem. W wieku dwunastu lat założył Klub Wiecznych Prawiczków; dziś ma żonę, syna i marzenie o córeczce. Nie znaczy to oczywiście, że nic z tego, co sobie postanowi, nie dochodzi do skutku. W zasadzie chyba może spokojnie nazywać siebie człowiekiem sukcesu: zarabia tyle, ile potrzebuje, a nawet nieco więcej, naprawdę darzy sympatią swoją teściową, a przede wszystkim, żyje w wolnym kraju, dzięki czemu może bez obaw o swoje życie wygłaszać publicznie swoje nie przez wszystkich akceptowane na-ten-świat-poglądy.
Szczerze mówiąc, jest naprawdę zwyczajnym facetem. Przyjemna fizys, przyjemny charakter - ni to nie ugryzie, ni to nie rzuci się z brudnymi łapskami roztrząsać cudze prywatne sprawy (na marginesie, ręce ma zawsze czyste, zboczenie zawodowe); nieco roztargniony i nadzwyczaj uparty. Przedstawiciel dżentelmenów, gatunku dziś praktycznie na wymarciu. Pedant, wręcz potworny pedant, co w połączeniu z bliską obecnością siedmiolatka czyni z niego istnego Ścierkomena, dwadzieścia cztery godziny na dobę ratującego jego mały świat przed inwazją Brudów.
Ateista niewojujący. Codziennie przebiega dziesięć kilometrów, uznając jogging za jedną z niewielu czystych form aktywności fizycznej.
Kocha Claire, choć potępia jej postępowanie. Uważa, że jeśli żona nie zmieni swojego podejścia do pracy, ta w końcu pożre ją i obliże się ze smakiem.



Karta krótka, bo mam ich już dosyć. Zdjęcie jakieś takie z podtekstem, jeśli brać pod uwagę jego zawód, ale proszę się nie przejmować. To tyle, dzień dobry i zapraszam.

9 komentarzy:

Claire Schmitt pisze...

Charles wyraził się jasno. Jeśli ona nie zadzwoni sama, z własnej woli, to on wciśnie jej telefon w dłoń, wykręcając numer i zmuszając ją, żeby w końcu z mężem porozmawiała.
Kochała swojego męża i spełniali wszystkie kryteria typowego małżeństwa: mieli razem dziecko, dom i kredyt hipoteczny. Zależało jej, żeby ten związek przetrwał kryzys, w jakim teraz byli. Wiedziała jednak, że znaczna część winy leży po jej stronie i pracoholizmie, jakiemu się poddała i z którym nie potrafiła zerwać.
Zdjęła płaszcz z wieszaka i wybiegając z mieszkania, zapinała nerwowo jego guziki, trzęsąc się jak nastolatka przed pierwszą randką. Wsiadła w samochód i pojechała w stronę gabinetu męża. Po drodze omal nie spełniły się słowa brata, że we wściekłości przejedzie jakiegoś bezdomnego i dopiero gdy zaparkowała pod kliniką poczuła się naprawdę bezpieczna i pewna, że ludzie wokół nie muszą już martwić się o swoje życie.
- Ben u siebie? - zapytała recepcjonistki głosem tak napiętym, że mogło się wydawać, iż zaraz pęknie. Na potwierdzenie kobiety ledwo się uśmiechnęła i rozejrzała się po korytarzu. W kolejce czekało jeszcze kilka kobiet... Stanęła więc grzecznie, nerwowo tupiąc obcasem, a gdy z gabinetu wyszła młoda brunetka Claire rzuciła się jak tygrysica do drzwi.
- Ja tylko na sekundkę... - i ignorując wściekłą i zaskoczoną kobietę, której wepchnęła się do kolejki, wpadła do środka, zamykając za sobą drzwi i przekręcając klucz.
- Ben, przepraszam. Naprawdę, naprawdę przepraszam. - zrobiła kilka kroków w stronę biurka, przy którym siedział, wykręcając palce na wszystkie możliwe strony. - Nawaliłam. Ciągle nawalam, ale... taką mam pracę, Ben. No, nie potrafię inaczej. Proszę, pozwól mi wrócić do domu... - błagała go o to, choć to przecież ona się wyprowadziła, wykrzykując mu w twarz stek przekleństw podczas kłótni. Czuła się jednak winna. Cholernie winna.

Scoobert pisze...

[ Bym wątek zaproponowała, ale nie mam pomysłów -.- A Ty może widzisz jakąś wspólną nić?]

Claire Schmitt pisze...

Popatrzyła na niego, potem na trzymany w ręce wziernik.
- Mógłbyś...? - wskazała dość znacząco na przyrząd, który raczej niezbyt dobrze kojarzył się kobiecie, będącej żoną ginekologa. Zawsze wtedy przychodziła do jej głowy wizja wszystkich kobiet, które siedziały na korytarzu kliniki, wziernika i jej męża, pochylającego się nad... - Tylko nie to. - zasłoniła oczy dłońmi, mając w głowie tę przeklętą wizję i starając się ją stamtąd wyrzucić.
Wzięła kilka głębszych wdechów i uspokoiła się. W czterech szybkich krokach zmniejszyła do minimum dzielącą ich odległość oraz zdjęła wysokie obcasy, zostawiając je tuż przy biurku. Ta rozmowa potrzebowała swobody ciała, a takie buty jej w tym przeszkadzały.
- Moje... zamiłowanie do pracy jest tym samym, co... twoje zamiłowanie do porządku. Jestem perfekcjonistką i potrzebuję próby doprowadzenia wszystkiego, co wokół mnie do perfekcji – Benny, kocham cię, ale nie zmienię się ot tak. Odłóż. Ten. Cholerny. Wziernik – wyakcentowała każde słowo po kolei, gdy mężczyzna wciąż trzymał urządzenie w dłoni, doprowadzając jej myśli do szaleństwa i ściągając je na zdecydowanie niebezpieczny i grząski grunt. Usiadła na biurku.
- Praca jest dla mnie ważna. Okej, może trochę zbyt ważna. Ale to praca, źródło naszego utrzymania - znów zasłoniła sobie oczy dłońmi. Czuła się jak nastolatka na lekcji biologii, gdy rozmawia się o tamponach i miesiączkach. Miejsce, w którym się znajdowali zdecydowanie nie działało na nią najlepiej. Okej, było dobrze, gdy to ona była pacjentką, ale nie ona jedna nią była...
- O Boże...

Anonimowy pisze...

Wyrzucenie przyrządu do śmietnika zdecydowanie było najlepszym posunięciem z jego strony. Popatrzyła na niego, wciąż tym samym zestresowanym spojrzeniem nastolatki i... Wzruszyła ramionami.
- To kobiety - wyjaśniła, jakby dotąd ich płeć to była jakaś wielka niewiadoma. - Ze wszystkim, no wiesz.... To znaczy, wiem, że wiesz, taka twoja praca, ale to nadal kobiety, no wiesz - tak poplątana mowa tylko mocniej ją kompromitowała i wprawiała w zakłopotanie. Claire pokręciła głową. Uniosła się, na tyle, ile mogła, żeby go pocałować i zamanifestować myśl, że jej mąż może nie być wcale tak bardzo aseksualny, jak dotąd myślała. Ta wyprowadzka zdecydowanie nie działała na nią zbyt dobrze.
- Rozumiem, taki twój zawód i praca. Nie możesz narzekać, z męskiego punktu widzenia pewnie nie masz nawet takiej możliwości, ale... Geez, po ośmiu latach małżeństwa uświadamiam sobie w jaki sposób pracuje mój mąż! Błagam, odpędź to ode mnie... - nieświadoma dwuznaczności tego gestu Claire rozsunęła nogi, żeby móc przyciągnąć do siebie mężczyznę i się do niego przytulić. - Postaram się rozdzielić pracę od domu, obiecuję. Przynajmniej zmniejszyć do minimum.... Naprawdę. Nie rozumiesz tego, bo ty nie możesz przynieść pracy do domu. Byłoby zabawne, gdybyś tak zrobił... Albo i nie byłoby zabawnie. Zresztą, rozumiesz o co mi chodzi. Kobiety i... i praca. - przełknęła ślinę. Zrobiło jej się gorąco i skrycie liczyła, że Ben nie śmieje się z niej teraz.

Brooke Anderson pisze...

Witaj w Nowym Orleanie!
[(...)tytułem karty postaci powinno być imię (...) i nazwisko postaci(...). Możesz poprawić?
A tak poza tym, to zapraszam do wątku ;]

Aileen

Anonimowy pisze...

Starała się zachować resztki normalności i nie ulec panice, histerii oraz dramatowi. Ona, silna, niezależna kobieta wyzwolona panikowała na myśl pacjentek męża i jego pracy. Wstyd!
- Nie jestem pracoholiczką. - zesztywniała odsuwając go od siebie ze skwaszoną miną.
- Zwyczajnie lubię mieć wszystko ,,na wczoraj". Nie jestem pracoholiczką - powtórzyła żałośnie, nie chcąc utożsamiać się z grupą kojarzącą się jej z marginesem społecznym. Nie należała do niego.
Możliwość wtargnięcia do gabinetu przez niepowołane osoby? Nie zawracała sobie tym głowy.

Scooby pisze...

[ W sumie, mogę pójść na tę opcję. To wcale nie dlatego, że sama nie mam pomysłów, ale po prostu wydaje mi się to OK :D
A przez starą ciotkę to się wszyscy mogą znać.
Ale jeszcze kwestia samego wątku... To może Ben byłby właśnie u niej (cholera wie po co), kiedy to Scooby akurat by przyjechał w odwiedziny? Marna inwencja, wiem.]

eisenhower pisze...

[Witam pana szwagra.]

Charles

SoEun Kim pisze...

[SPAM]
Aizen został pokonany. Soul Society i Karakura powoli powracają do dawnego funkcjonowania. Część Arrancarów przeżyła i osiadła bezpiecznie w Las Noches, część poczuła powołanie i wstąpiła w szeregi Shinigami zamieszkując w Seireitei, oczywiście nadal pod czujnym okiem Kapitana Głównodowodzącego. Sielanka trwa, ale na jak długo? Przekonaj się sam!

www.shinigami--world.blogspot.com