Moi rodzice mają specyficzne poczucie humoru, jeśli chodzi o nadawanie imion dzieciom.
Jestem Scooby. To bardzo ciekawe imię, nieprawdaż? Też tak sądzę.
I wiesz co? Nawet nieźle mi się z tym żyje, bo pieska z kreskówki łatwo zapamiętać.
S
c o o b e r t D a n g e r
C a u l f i e l D
│Lat ma 25... │...choć zachowuje się jak dziecko│Obchodzi urodziny siedemnastego lutego│ Rodowity Brytyjczyk z krwi i kości │Rodzice nadal sądzą, że będzie grzecznym chłopcem │Karierę próbuje rozkręcić wokół fotografii i grafiki komputerowej│ale rodzina sądzi, że z tego wyżyć się nie da, więc nadal dostaje kieszonkowe│Singiel, choć chętnie to zmieni│Zwierzątko tropikalne, więc wypierdalaj mi z tą zimą│Ma psa, co się Junkie wabi│In love with rock music│I hope I'm as cool as punk rockers│
"That's the whole trouble.
You can't ever find a place that's nice and peaceful, because there isn't any.
You may think there is, but once you get there, when you're not looking,
somebody'll sneak up and write "Fuck you" right under your nose."
_________________________________________________________________________________________
Urodził się i wychował w Londynie. W sumie, nadal ma ogromny sentyment do tego miasta. Do kraju mniej, ale to pomińmy. Zaczęło się, rzecz jasna, od faktu iż się dziecko urodziło. Spór o imię dla syna toczyło nie tylko samo małżeństwo, z którego się urodził, ale też i cała reszta rodziny. John, Michael, Raphael, Olivier, Joey, Jake, Lawrence, Ryan, Frank, Liam... Szybko poleciało od groma propozycji, ale Chloe i Ronald chcieli nazwać potomka jakoś.. oryginalniej. Duże znaczenie przy tym ma fakt, że mieli już w domu siedmioletnią wówczas Nancy oraz dziesięcioletniego Sidney'a, którzy, jak to dzieci, kreskówki oglądali od rana do wieczora z przerwami na siusiu, czy inne głupoty takie jak szkoła. Właściwie, rzec by było można, że to właśnie rodzeństwo nazwało sobie braciszka tak a nie inaczej. Scooby i tyle. Na nic zdały się narzekania i prośby dziadków, bo rodzicom wybrane imię też przypadło do gustu. Pani w okienku się pewnie nieźle zdziwiła, kiedy ojciec przyjechał zarejestrować dziecko jako Scooberta Dangera Caulfielda. Drugie imię również nie jest przypadkowe. Znaczy.. wtedy może i było, ale dziś opisuje go idealnie.
_________________________________________________________________________________________
Dzieciństwo spędził w Wielkiej Brytanii, gdzie kłócił się z rodzeństwem o pilota od telewizora, płakał, by rozczulić rodziców, gdy ci nie chcieli kupić mu czegoś w sklepie i takie tam. Rodzinę miał szczęśliwą, choć kompletnie przeciętną. Ojciec mechanik, matka wypełniająca różne dziwne papierki w banku. Nic szczególnego. Dziadkowie często przyjeżdżali, albo Caulfieldowie jeździli do nich, na wieś pod miasto. Wszyscy rozpieszczali Scooby'ego do granic możliwości. Najmłodszy z rodzeństwa, więc najwięcej dostawał. Może i Sid wraz z Nancy nie byli z tego zadowoleni, ale sami stali się nastolatkami jeszcze zanim braciszek zdążył dobrze wyrosnąć, więc zamiast martwić się młodym, woleli łazić i się ogólnie buntować. Ze swoimi imionami w sumie nie mieli z tym problemu, bo imion po jednej z najsłynniejszych rock&rollowych par wszyscy zazdrościli. Ale wróćmy do Scooberta. W szkole był lubiany, bo od zawsze był otwartym i radosnym człowiekiem. Znajomi i beztroskie życie towarzyszyły mu od zawsze.
_________________________________________________________________________________________
To może trochę o wyglądzie? Cóż. Scooby wcale nie jest brązowy w czarne plamy i nie ma nienaturalnie długich nóg. Jest przeciętnym człowiekiem. Pod wieloma względami, ale nie z każdej strony. Z tłumu nie wyróżniają go czarne, rozczochrane włosy, które czasem farbuje na coś w rodzaju blondu, ani kompletnie zwyczajna postura, czy ten marny metr siedemdziesiąt dwa wzrostu. Zielone oczy też nie specjalnie przyciągają spojrzenia przypadkowych przechodniów, bo kto spiesząc się do pracy gapi się na czyjeś tęczówki? Jest jednak też coś, przez co mógłby się zdradzić, gdyby był złoczyńcą i okradłby bank, gdzie nagrałby go kamery video. Tatuaże. Przecież to znak rozpoznawczy i ciężki do podrobienia kawałek człowieka. Scooby wytatuował sobie prawie całe ręce i zaoszczędził nieco tuszu na klatkę piersiową. Mimo że często przykrywa ów dzieła bluzą, to i tak często można je podziwiać.
Kiedy Scooby miał szesnaście lat, jego rodzice odziedziczyli dom, który należał do matki ojca chłopaka. Sęk w tym, że ów dom znajdował się w Stanach Zjednoczonych, a dokładniej na przedmieściach Nowego Orleanu. Najmłodszy Caulfield bardzo chciał tam zamieszkać, mimo że jego bliscy mniej popierali ten pomysł. W tym właśnie momencie przydała się jego pozycja w rodzinie i fakt, że wszyscy chcieli mu dogadzać. Po namowach chłopaka, rodzice zgodzili się i pozwoli synowi wyjechać do Ameryki. Był nastolatkiem, więc nie mógł zostać tam sam. Namówił ukochaną ciocię, by zamieszkała z nim. Christina przebywała w USA od zawsze i rzadko widywała siostrzeńca, ale i tak był jej ulubieńcem. Scooby wyjechał do Luizjany i przeniósł się do tamtejszej szkoły. Na początku nie było idealnie, ale w końcu zaklimatyzował się i... został tam do dzisiaj. Stany Zjednoczone stały się jego nowym domem, mimo że nadal tęskni za UK.
"I still act sometimes like I was only about twelve.
Everybody says that, especially my father.
It's partly true, too, but it isn't all true.
People always think something's all true."
_________________________________________________________________________________________
Swoją karierę zaczął zaraz po studiach. Postanowił zostać grafikiem i nie chciał pomysłu porzucać. Zawsze kręciło go podróżowanie po świecie, choć takiej okazji nigdy nie miał. Chciał wziąć aparat, pójść gdzieś i po prostu popstrykać kilka fotek a później zrobić z nich coś ciekawszego. Głównie dla przyjemności, ale chciałby też pokazać, że może sam się utrzymać. Jakieś dwa lata temu przeprowadził się z przedmieścia do Nowego Orleanu. Znalazł pracę w jednej z agencji reklamowych. Zajmuje się tam właśnie projektami komputerowymi. Podoba mu się to i jak na razie nie chce nic w życiu zmieniać.
_________________________________________________________________________________________
Jest człowiekiem bardzo zakręconym i nieogarniętym, przy czym bardzo uroczym. Wiecznie zabiegany, zawsze spóźniony. Z jego twarzy nigdy nie schodzi uśmiech, a z głowy nigdy nie wychodzi pozytywne myślenie i ogólna radość. Carpe diem. Życie jest za krótkie na zmartwienia, więc mimo problemów dorosłości nadal jest niepoprawnym optymistą, romantykiem, bezpruderyjnym popaprańcem i beztroskim dzieckiem w ciele przeciętnego faceta. Typ człowieka do rany przyłóż. Choć raczej superbohaterem w obcisłych gatkach to by nie chciał być. Pomocny, zawsze chętny wysłuchać trosk i narzekań, choć sam nigdy się nie skarży i raczej nie pokazuje, że coś go gryzie. Jest bardzo bezpośredni, często żartuje, ironizuje i flirtuje. Najpierw mówi, później myśli. Na pewno nie jest tchórzem, jak jego kreskówkowy pierwowzór. Gdyby ktoś chciał go zabić, to pewnie najpierw wybuchnąłby gromkim śmiechem, a zaraz po tym tarzał by się po podłodze, rechocząc jak głupi, co na bank zdezorientowałoby napastnika. Scooby jest też bardzo otwarty i gadatliwy. Łatwo nawiązuje nowe znajomości i prawie niczego przed ludźmi nie ukrywa. No właśnie prawie niczego. Każdy ma przecież takie małe, nieważne i nic nieznaczące sekreciki, prawda?
_________________________________________________________________________________________
To może trochę o wyglądzie? Cóż. Scooby wcale nie jest brązowy w czarne plamy i nie ma nienaturalnie długich nóg. Jest przeciętnym człowiekiem. Pod wieloma względami, ale nie z każdej strony. Z tłumu nie wyróżniają go czarne, rozczochrane włosy, które czasem farbuje na coś w rodzaju blondu, ani kompletnie zwyczajna postura, czy ten marny metr siedemdziesiąt dwa wzrostu. Zielone oczy też nie specjalnie przyciągają spojrzenia przypadkowych przechodniów, bo kto spiesząc się do pracy gapi się na czyjeś tęczówki? Jest jednak też coś, przez co mógłby się zdradzić, gdyby był złoczyńcą i okradłby bank, gdzie nagrałby go kamery video. Tatuaże. Przecież to znak rozpoznawczy i ciężki do podrobienia kawałek człowieka. Scooby wytatuował sobie prawie całe ręce i zaoszczędził nieco tuszu na klatkę piersiową. Mimo że często przykrywa ów dzieła bluzą, to i tak często można je podziwiać.
"There's a boy who fogs his world and now he's getting lazy
There's no motivation and frustration makes him crazy
He makes a plan to take a stand but always ends up sitting.
Someone help him up or he's gonna end up quitting."
_________________________________________________________________________________________
Kartę będę jeszcze uzupełniać, bo na bank coś pominęłam.
Ale nie jest źle.
Na gifach pan Billie Joe Armstrong, a cytaty z The Catcher in the Rye ( pol. Buszujący w Zbożu) oraz z piosenki Who Wrote Holden Caulfield?
Na gifach pan Billie Joe Armstrong, a cytaty z The Catcher in the Rye ( pol. Buszujący w Zbożu) oraz z piosenki Who Wrote Holden Caulfield?
Powiązania - zawsze. Wątki - byle ciekawe, ale i te mniej pasjonujące będę ciągnąć.
Lubię zaczynać, kiedy ktoś rzuci pomysł. A jeśli sama widzę wspólną nić, to proponuję. Choć to rzadkość, przyznam szczerze.
Ave.
29 komentarzy:
[No to moja Fanny się wita i ja razem z nią... I oczywiście po wącisz przybyłam... I po przeczytaniu twojej karty od razu jeden mi się nasunął a mianowicie taki iż, moja Fantine będzie chciała sobie zrobić nowy szyld, czy coś w ten deseń żeby rozreklamować rodzinny antykwariat... I tak jak by przypadkowo natknie się na Scooby'ego i poprosi go o pomoc nad tą taką "reklamą" antykwariatu... No to było pierwsze co mi się nasunęło... Jeśli masz jakieś inne pomysły to śmiało a jeśli nie to zaczynaj : ) ]
Fantine
[Och to niesamowicie dobrze xD]
Jako iż antykwariat babci Lottie nie był oblegany. I reklamy też żadnej nie miał. To Fantine jako przyszła bizneswomen - jak to ujęła jej babcia. Postanowiła ową reklamę zrobić, a że nie miała kompletnie żadnego talentu plastycznego to wolała się sama za to nie zabierać.I gdy tak smętnie próbowała coś wymyślić "serfując" po sieci znalazła firmę która właśnie specjalizowała się w reklamach. Och jakaż Fanny była w ten czas radosna! Niemalże od razu popędziła do tej firmy która jak się okazało jeszcze na dodatek była w Nowym Orleanie. Babcia chciała upiec jakieś ciasteczka żeby nimi przekupiła tego co miał jej tą reklamę zrobić ale Fantine odparła że w dzisiejszych czasach ciasteczkami ludzi się nie przekupuje. Ale i tak poprosiła babcie by je zrobiła. Tak dla Fanny.
Weszła do firmy i spotkała się z owym panem który właściwie nie wyglądał jak pan... Był... Nie stary, młody więc nie zasługiwał według dziwnego rozumowania Fanny na tytuł "pan".
-Dzień Dobry. -przywitała się podając mu swą dłoń - Nazywam się Fantine Montrose i potrzebuje reklamy dla mojego antykwariatu.- powiedziała.
-Hm...Powiedzmy, że ja sama wolałam się za to nie brać -powiedziała Fanny próbując przetrawić jego imię.
Naprawdę nazywał się Scooby?Jak ten pies detektyw?Scooby-doo? Ładnie. Już jej się Scooby podobał. Może to wina imienia ale cóż... Fanny stwierdziła że już go lubi.
- Ogólnie to potrzebujemy reklamy. Jakoś tak tłoków nie ma chociaż narzekać nie mogę to chciała bym by było jeszcze lepiej. -powiedziała z zapałem i uśmiechem który wprost sam cisnął jej się na usta.
-Moja babcia nazywała to "Perłowym skarbcem Montrose" ale mi to jakoś tak średnio pasuje... I ogólnie zmienić chciałam na same nasze nazwisko Montrose... Ale coś z perłami może być nie obrażę się...-uśmiechnęłam się w kierunku Scooby'ego. Miałam nadzieje że mi pomoże a pomoc jego wpłynie znacząco na zarobki z antykwariatu który Fanny zdążyła już pokochać cały sercem jak babcia jej Lottie.
-Hm...Pewnie dlatego nawiązała do pereł moja babcia bardzo lubi perły więc to raczej nic dziwnego...Sprzedajemy no cóż... Wszystko-wzruszyła ramionami - Od jakiś drewnianych komód po szklane oka -dodała przypatrując się jak Scooby rysuje sobie po ręce a wyglądało to dość dziwnie... -Może być odwiedził mój antykwariat i w tedy zrozumiał byś o co chodzi może przyszło by natchnienie?-zapytała
[No przykryło się, przykryło. Wątki męsko-męskie zwykle mi nie wychodzą, ale spróbować zawsze można, może coś zaskoczy. Wiesz, pomysłów na powiązanie zbytnio nie mam, ale bez tego też się obejdzie. Lubię, jak coś się w wątkach dzieje, więc może zrobimy tak, że będą jechali razem jednym autobusem, będzie wypadek gdzieś na środku pola jakiegoś i zostaną zdani tylko na siebie? Pasowałoby?]
Charles
Szczerze nie znała się na tym i doprawdy nie wiedziała co będzie dobrze wyglądać a co nie. Jak dla niej cała ta grafika czy coś to była czarna magia.
-No to dobrze... Jeśli możesz to choć my nawet teraz... W prawdzie jest zamknięte bo babcia robi przegląd ale mogę cię wpuścić... Tylko nie zgub się dobrze?-spytała Scooby'ego bo w ich antykwariacie który był no dość duży łatwo było się zgubić...
Uśmiechnęła się.Bo jego odpowiedź oznaczała że Fanny wraca do antykwariatu. Z dziką radością i w podskokach ruszyła a za nią ledwo nadążający Scooby. Po około piętnastu minutach byli przed wielkim starym sklepem. Weszli za dzwoneczek u drzwi to obwieścił. W antykwariacie było bardzo dużo starych rupieci jak i perełek. Wszędzie walały się jakieś rzeczy. Wszystko to wyglądało dość dziwacznie i trochę magicznie.
-Fanny!-odezwał się głos Lottie.
-Babciu to jest właśnie ten pan.Scooby.-przedstawiłam a babcia kiwnęła mu głową i odkrzyknęła by mówił na nią "Lottie" po czym zniknęła na zapleczu.
-No to tutaj... Jak byś się zgubił... Krzycz-dodała z tajemniczym uśmieszkiem i zaśmiała się.
-Hm...Może lepiej krzycz-powiedziała kiwając energicznie głową ciągle z tym samym tajemniczym uśmieszkiem.Stanęła za ladą i przeglądała swoich dostawców - A i jeszcze jedno... Niech oczy cię nie zmylą! Bo nie wszystko jest tym za co je bierzesz...Na przykład czapka może okazać się kotem... A propo jeśli znajdziesz kota to nie dotykaj tylko wycofaj się... Koty mojej babci mogą być dość agresywne -stwierdziła
Witaj w Nowym Orleanie!
[masz może jakąś propozycję wątku? ;]
Aileen
Rzadko kiedy jeździł autobusami. Nie podobała mu się wizja tłumu ludzi zamkniętych w jednym aucie, ściśniętych obok siebie na zniszczonych siedzeniach, na dodatek nieznajomych. Nie, żeby odczuwał lęk przed obcymi. Jego praca polegała głównie na kontakcie z innymi, więc coś takiego byłoby nie do przyjęcia, jednak każdy z tych mężczyzn siedzących obok, czy każda z tych kobiet byli niczym zamknięta księga. Schmitt nie miał zielonego pojęcia, co za chwilę przyjdzie im na myśl, jak się zachowają. Chociaż będąc tak kompletnie szczerym, to nie to najbardziej irytowało Charlesa. Ten powód po prostu brzmiał o wiele ładniej niż powiedzenie, że w wyniku podwyższenia się temperatury w ostatnich kilku dniach niektórzy ani nie pachnieli, ani nie wyglądali nazbyt apetycznie. A Schmitt cenił sobie estetykę.
Uparcie wpatrując się w mijany krajobraz za oknem, nie odwracając się do siedzącej obok kobiety, aby przypadkiem nie nawiązać kontaktu wzrokowego, co spowodować by mogło rozpoczęcie rozmowy, przeklinał w myślach swój zepsuty samochód na zmianę z własną matką, która go do wyjazdu najzwyczajniej w świecie zmusiła. Ponieważ ciotka Mary Ann miała urodziny. Kobieta nawet nie lubiła Charlesa, a mimo to musiał stawiać się w jej progach przy ważniejszych okazjach, aby nie ściągnąć na siebie gniewu rodzicielki. Niegdyś pewnie by się zbuntował, ale niedawno uznał, że na takie rzeczy już jest po prostu zbyt stary oraz zbyt leniwy, poza tym konflikty w rodzinie nigdy nie wychodziły na dobre.
Byli dobrych kilkanaście mil za Nowym Orleanem. Krajobraz za szybą stał się nieznośnie monotonny. Dziękował właśnie bogu za to, że słońce uderzało promieniami w szyby po drugiej stronie autobusu, kiedy gwałtownie zarzuciło nim na boki, a zaraz po tym nagłe uderzenie cisnęło nim do przodu. Uderzył nosem w oparcie przed nim, a ostatnie złamanie boleśnie dało o sobie znać. W pierwszym odruchu nie wiedział, co się dzieje. Dopiero za moment powoli wszystko zaczęło docierać. Najpierw zarejestrował, że przestali być w ruchu. Później dotarły do niego podenerwowane głosy. Ktoś gwałtownie gestykulował. Schmitt rozejrzał się po pojeździe. Wypadek. Nos nieprzyjemnie pulsował bólem, ale to nic, nie z takich rzeczy wychodził. Teraz martwił się czym innym. Kobieta obok, ta, z którą nie chciał nawiązać żadnego kontaktu, teraz bez ruchu siedziała z głową luźno zwieszoną na ramieniu. Charles złapał ją za ramię i potrząsnął. Zero reakcji.
- Przepraszam? Proszę pani?
Nic. Musiał wydostać ją na zewnątrz, na świeże powietrze. Raczej nic poważnego, ale upewnić się trzeba, zadzwonić po pomoc.
- Ty. – Wskazał palcem na siedzącego za nim mężczyznę ze słuchawkami w uszach. – Chodź tutaj i pomóż mi ją stąd wyciągnąć.
Charles
-Hm...Tak ale te koty są agresywne...I to bardzo jeśli nie spodoba mi się twój zapach wygląd czy co innego...Krzycz i uciekaj jak najszybciej... W normalnych porach nikogo nie atakują ale teraz... Mamy remament więc mogą cię uznać za intruza... No to tyle szybko wracaaj - uśmiechnęła się i zaczęła przeglądać papiery na biurku.
Fanny zaś została przy biurku porządkując różne papiery i inne dziwne rzeczy zapisując w dzienniku.
Babcia Lottie prowadziła właśnie remanent... I o chwila z za zaplecza dobiegały jakieś dziwne odgłosy różnych spadających rzeczy z półek i inne dziwne odgłosy. Koty zapewne ukryły się gdzieś polując na swą zdobycz. Scooby'ego.
[z moja kreatywnościa też ostatnio niestety najlepiej nie jest ale pomyślałam że mogą w sumie być sąsiadami skoro na obrzeżach mieszkają i Scooby by chciał poznać nowa sąsiadkę albo na odwrót :) ot taki pomysł mi tylko wpadł do głowy]
Jayden
[o mamo ja to dzisiaj nie ogarniam. nie dość że z telefonu korzystam to jeszcze w pociągu i informacje mi umykaja. ale Twój pomysł oczywiście mi jak najbardziej odpowiada :)]
Jayden
[Mam pomysł, ale Ty zaczynasz w takim razie c: Uczelnia, na której wykłada Aileen, chce rozsławić wykłady jej oraz kilku innych wykładowców, stworzyć taką broszurkę, i potrzebują fotografa. Może Scooby przyjąłby tą ofertę pracy? ;]
[Witam,
Mogą znać się ze studiów, jakiś wykładów, które ona dała, zaproszona przez nowoorleańską uczelnię. Tam się poznali (pomińmy w jaki sposób) i utrzymują kontakt, znajomość.
I spotkali się o, na obiad, dla rozrywki i odskoczenia od świata. ]
C. Schmitt
Ostatnia noc była dla biednej Jay pełna wrażeń. W większości nieplanowanych, przez które musiała teraz odchorować swoje. Szczelnie zasłoniła okna, przez które już wpadały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Jako, że w sypialni panował nieprzyjemny zaduch, uchyliła okno mając nadzieję, że dzięki temu poczuje się chociaż odrobinę lepiej.
Przymknęła powieki, chowając przy tym kły, które podczas drzemek lubiły wbijać się nieprzyjemnie w dolną wargę. I była prawie pewna, że minęło tylko dziesięć minut spokojnego snu, kiedy w umysł wdarł się nieprzyjemny dźwięk kosiarki. Przeklinając cicho zerwała się z miejsca, narzuciła na ramiona bluzę i chociaż dochodziła godzina piętnasta, miała zamiar ochrzanić tego, komu wpadł do głowy tak podły pomysł, jak koszenie trawy.
- Och, Scooby - odetchnęła głęboko, starając się pohamować wybuch gniewu. - Dawno ciebie tutaj nie widziałam.
Uśmiechnęła się delikatnie, przekrzywiając przy tym głowę.
[Lunch jest okay.]
Oczywiście, że była nieprzytomna. Gdyby sytuacja miała się inaczej, kobieta prawdopodobnie narzekałaby najgłośniej. Na taką przynajmniej wyglądała, chociaż ocenianie po wyglądzie było co najmniej nie na miejscu. Musiał działać szybko. Pracował kiedyś i w gorszych warunkach, powinien dać radę. Nawet nie powinien. Na pewno da.
Oddychać oddychała, po sprawdzeniu mógł też śmiało powiedzieć, że puls również miała w normie. Poklepał się po kieszeniach, szukając niewielkiej latarki, którą przyzwyczajenie zawodowe nauczyło mieć przy sobie. Wyciągnął ją z tylnej kieszeni spodni. Odchylił nieprzytomnej powieki, po czym strumień światła skierował na źrenicę, będąc przy okazji wdzięcznym za to, że włosy miała związany w koński ogon, a nie luźno rozpuszczone, co o wiele utrudniłoby działanie.
- Sprawdź, co z kierowcą. – Po raz kolejny zwrócił się do wcześniej wyznaczonego mężczyzny. – Jak wszystko z nim w porządku, to niech otworzy tylne drzwi. Jeżeli nie… - Zastanowił się chwilę. – Jeżeli nie, to sam postaraj się je otworzyć.
Poddenerwowanym pasażerom przy okazji obwieścił, że jest lekarzem i ma wszystko pod kontrolą. Poczuł satysfakcję wypowiadając te słowa, jakby od zawsze chciał je powiedzieć. W tym samym momencie kobieta otworzyła oczy.
- Słyszy mnie pani? – Przytaknęła. - Boli coś panią? Coś nie tak? – Zaprzeczyła.
Schmitt odetchnął. Nadal jednak musieli wyciągnąć ją na świeże powietrze. Taka duchota nie była korzystna dla nikogo.
- Jak już skończysz z drzwiami, chodź tutaj, pomożesz mi ją wyprowadzić – zakomenderował.
Charles
Postanowiła przemilczeć uwagę dotyczącą tego, co jeszcze przed chwilą było sprawcą jej nagłej pobudki. No przecież nie mogła się wiecznie denerwować. Od tego znów stawała się głodna, a ssanie w żołądku było niezbyt przyjemnym uczuciem, którego wolała w tejże chwili nie doświadczyć.
- W takim razie miło ciebie znów widzieć - odezwała się już nieco radośniejszym głosem, zerkając kątem oka na trawnik przy swoim domu. Tam też przydałoby się nieco koszenia.
- Odpoczywasz dźwigając kamienie i pchając przed sobą to warkoczące urządzenie? Przyznać muszę, że to dość niekonwencjonalny sposób.
Jayden
[Chodziło mi o to, że spotkają się już na sesji ;]
Fanny stwierdziła że coś za długo nie ma Scooby'ego. Postanowiła więc to sprawdzić odłożyła papiery i poszła w labirynt półek i różnych dziwnych drewnianych i nie drewnianych rzeczy.
-Scooby.-zawołała nie wiedząc że jeden z kotów właśnie w tej chwili patrzył podejrzliwym i morderczym wzrokiem właśnie na Scooby'ego. Kot na razie nic nie robił... Tylko obserwował intruza...
Nareszcie go znalazła.I Scooby miał kłopoty bo zadarł nie z tym kotem co trzeba. Była to Mag. Niby nie była jakaś taka ogromna jak Seth ani chuda jak Zizir ale jednak była najniebezpieczniejsza ze wszystkich czterech kotów mieszkających w antykwariacie. Seth - który najbardziej lubił Fanny. Zizir - taka trochę nieśmiała syjamska kocica Igo - najbardziej przyjazny pers i Mag- najstarsza ale i najgroźniejsza ze wszystkich choć bardzo niepozorna.
-Scooby... Oddal się powoli bez żadnych gwałtownych ruchów inaczej Mag cię zaatakuje... A uwierz mi to najniebezpieczniejszy kot jakiego spotkałeś...-mówiła szczerze przerażona
Aileen nie była zbyt zadowolona, kiedy kilka dni wcześniej jej sekretarka odebrała telefon od uniwersytetu, na którym panna Fairy wykładała. Informacja brzmiała następująco: dnia tego i tego o tej i o tej podjedzie po panią samochód i zabierze panią na sesję zdjęciową. I nie było ważne, że Aileen wprost nienawidziła, kiedy ktoś robił zdjęcia - miała się tam stawić i już, nie ma zmiłuj.
Zdenerwowana kobieta nie miała więc dzisiaj żadnego innego wyboru, jak odwołać wszystkich pacjentów - pani Fairy bardzo, bardzo przeprasza - i czekać pod swoim domem na przyjazd owego zapewnionego samochodu. Nadzieje Aileen, że może podstawią jej jakiegoś starego grata, który rozsypie się, nim do niej dojedzie, okazały się płonne - nowego czarnego Audi A6 nijak z gratem pomylić nie można. I w dodatku samochód przyjechał na czas i na czas dowiózł, gdzie trzeba, umilając oczekiwanie na męki całkiem miłą rozmową z młodym kierowcą.
Wprost z czułych objęć cudownie wygodnego samochodu trafiła w łapska ekipy składającej się z fryzjera, kosmetyczki, pedicurzystki(po co?) i faceta, któremu bardzo zależało, by ją ubrać, a który przeżył zaskoczenie - miłe, czy nie miłe? - kiedy zobaczył jej strój. Widocznie nic nie trzeba było zmieniać, bo odszedł, kręcąc głową i mamrocząc coś pod nosem. Aileen zaśmiała się na ten widok, ale nawet on nie potrafił przywrócić jej spokoju i dobrego humoru. Rozpraszało ją wszystko, zwłaszcza widok fotografa, który chodził w kółko, psiocząc pod nosem i usiłując się do kogoś dodzwonić. Jeśli on ma mi robić zdjęcia to... Nie - pomyślała kobieta, a w tym momencie na salę wpadł jeszcze jeden mężczyzna.
Sądząc po spojrzeniach, jakie wszyscy mu rzucili, i aparacie, który miał przewieszony przez ramię, to był właściwy fotograf.
- Dzieciak, czy jajcarz? - spytała Aileen mężczyzny, który szykował jej fryzurę. Akurat tego gościa lubiła.
- Przystojniak - odparł, nieco rozkojarzony, patrząc na fotografa.
A Aileen znowu parsknęła śmiechem.
Aileen
Jayden pokiwała głową ze zrozumieniem, nie przestając się przy tym uśmiechać. W prawdzie nie znała tak dobrze ciotki Scooberta, jak on sam, ale każde ich spotkanie sprowadzało się po kilku minutach do rozmowy na temat kotów. A przecież Jay nawet nie przepadała za tymi zwierzętami. Z resztą, z wzajemnością. Można by rzec, że koty miały alergię na wampiry.
- W takim razie może dasz się zaprosić na szklankę mrożonej herbaty? - Zaproponowała ruda. Samotność doskwierała jej ostatnimi czasy. Z całych sił próbowała nie wchodzić ludziom w drogę, ale na żadnego przedstawiciela swojego gatunku również trudno było trafić.
Jayden
[Hm, po chwili namysłu dochodzę do wniosku, że sensownym powiązaniem byłaby jakaś znajomość poprzez ciocię Scooberta. Jak myślisz? :)]
[Hah, spoko. ;) No to jaaa... hm, ogólnie z pomysłami to zawsze u mnie krucho i kiepawo, ale tak sobie pomyślałam, że skoro Scooby (uwielbiam Cię za to imię, no po prostu zajebiste xD ) lubi się aparatem bawić, to może sobie stwierdził, że porobi zdjęcia przypadkowym ludziom w parku i padnie na Phil. No nie wiem. Tylko to mi wpada do głowy chwilowo. Jak Ci pasuje, to zacznij proszę ;> ]
Philippa
[Och, to dobrze ^^ ]
Niestety, a może na szczęście, Phil sama nie mieszkała, więc wylegiwać się w samej bieliźnie nie mogła. No może mogła, bo w końcu kraj wolny, ale jakoś czuła na samą takową myśl pewien dyskomfort psychiczny. Ach, to myślenie... nigdy do niczego dobrego nie prowadziło.
Dzisiejszego wieczora jednak miała zamiar się wylegiwać przed telewizorem i obejrzeć sobie spokojnie jakiś horror, podczas gdy Tommy wyprowadzi Worka na spacer. Trudno ukryć, że ona się z psem najlepiej dogadywała, jako że w domu rodzinnym najwięcej czasu z nim spędzała, tak samo też teraz, bo miała najwięcej wolnego czasu. Poza tym pomimo swego wieku, Worek już ponad dziesięć lat miał, nadal zachowywał się jak szczeniak. Co jest też wyraźną cechą wspólną między nim, a Phil.
Jednak i dzisiaj święty spokój nie był jej dany. Tommy stwierdził, że nie chce iść sam, więc wyciągnął jakimś sprytnym sposobem Phil na zewnątrz. Wraz z Workiem. Chwilę się pokręcili we trójkę po parku, po czym Tommy "przypadkiem" wpadł na swoją narzeczoną i oczywiście zostawił Phil samą z psem. Taaak, mogła się tego domyślić.
Usiadła na jednej z ławek, chcąc spuścić Worka ze smyczy, jednak zauważyła innego sporego psa biegającego wolno. Lepiej nie kusić losu. Niech se Worek posiedzi, dobrze mu tak. Zamiast latania w tę i we w tę został zmuszony do zabawiania Phil rozmową.
Philippa
Prześlij komentarz