Flynn Finn Hamilton
dwadzieścia sześć; rocznik 87; 21 marca, teoretycznie więc dziecko wiosny.
Z wykształcenia truposmrodolog (czytaj historyk), aktualnie robi jako bibliotekarz. W wolnych chwilach pracuje nad swoim doktoratem.
Import towaru z Arkansas przez Alabamę
Tak, to on śpiewa Doorsów po nocach.
Przez całe życie Luizjana była dla niego innym światem, a Nowy Orlean kojarzył się jedynie z karnawałem, "Kronikami Wampirów", Louisem Armstrongiem i "Domem Wschodzącego Słońca". W ogóle, raczej nie myślał o tym mieście, nie czuł takiej potrzeby. Jego myśli nie wykraczały w szeroki świat, siedział zamknięty w niewielkiej dziurze w Arkansas. A teraz nagle wylądował w tym dziwnym, niesamowitym mieście, po którym z trudem potrafi poruszać się po zmroku, które jest dla niego największą tajemnicą, z jaką przyszło mu się w życiu zmagać. W mieście równie dziwnym i przerażającym, co pięknym.
Przez większość życia był... Raczej samotny, trochę inny, dziwny. Rówieśnicy za niem nie przepadali, on nie przepadał za nimi. Wolał całymi dniami słuchać muzyki, siedzieć z nosem w książkach, najczęściej tych o tematyce historycznej, zapoznając się z losami ludzi, którzy z zasady już dawno robili za pokarm dla robaków, byli zwykłym pyłem na wietrze. Grał też na najdziwniejszym instrumencie pod słońcem, czyli na Organach Hammonda. Nie zawsze. Jego ojciec niejednokrotnie wypominał mu, że kiedyś był takim radosnym, energicznym, gadatliwym dzieciakiem, a potem coś mu odbiło. Następnie robił afery jego rodzicielce. O to, że zrobiła z ich syna TO COŚ. Sam nie miał zbyt dużego wkładu w wychowanie ich wspólnych dzieci. Młodsze owszem, jeździły do niego na weekendy, święta, ferie czy wakacje, ale ten najstarszy, bohater mojej opowieści, pamiętał zbyt wiele. Pamiętał każdą kłótnie rodziców, wszystkie padające w ich czasie obelgi, latające przedmioty... To właśnie dlatego nie chciał widzieć tego mężczyzny.
Rósł, robił się coraz bardziej cichy, aspołeczny i zamknięty w sobie. Odpowiadał krótko, z zasady ironicznie i niezbyt przyjemnie. Stał się złośliwą istotą, która każdego z góry traktowała jak swojego wroga i żyła we własnym świecie. Na jego twarzy prawie nie gościł uśmiech, a jak już się trafiał, to z zasady był niebezpieczny... Ząbki szczerzył w chwilach grozy, takich jak moment, kiedy jego siostra zleciała z drzewa i doznała złamania otwartego nogi, czy kiedy powiesił, wówczas sześcioletniego, braciszka za koszulkę na klamce. Wbrew wszelkim pozorom, bardzo dbał o swoją rodzinę. Do tej pory jest gotów zerwać się w środku nocy i zamordować każdego, kto nie jest nim, a jakkolwiek skrzywdzi jego rodzeństwo.
W szkole z kolei robił za popychadło. Dziwny, ponury, mrukliwy... Z zasady nie zwracał na siebie zbyt wielkiej uwagi. Owszem, za każdym razem, gdy na matematyce, fizyce czy chemii szedł do tablicy, robił za jedno wielkie pośmiewisko, bo nie umiał wydukać pół sensownego zdania, czasem na korytarzu dostał "z bara", a po szkole zarobił po mordzie, ale nie obrywał bardziej, niż wiele innych, szkolnych ofiar.Przebrnął przez te wszystkie lata edukacji, bez szczególnych uszczerbków na zdrowiu... Fizycznym. Z psychiką było gorzej, bo się zakochał. Wiadomo, że najbardziej chory psychicznie jest człowiek, który nie jest w stanie logicznie myśleć przez to szybsze bicie serca, które odczuwa, na widok "tej jedynej" osoby. Nawet, jeśli owa postać jest nauczycielem od znienawidzonej chemii... Tak, na samym początku liceum wplątał się w taki romans, który skończył się dokładnie w dniu, w którym opuszczał mury znienawidzonej placówki edukacyjnej. Jako głupi dzieciak traktował ten związek niezwykle poważnie... W przeciwieństwie do wybranka swojego serca. Tu możesz sobie wstawić każdy opis przeżyć uczuć wewnętrznych bohaterki pierwszej lepszej komedii romantycznej, w chwili, gdy dowiaduje się, że dla swojej największej życiowej jest niczym więcej, jak tylko zabawką. Problem w tym, że komedie romantyczne zawsze się dobrze kończą, a życie, w tym wypadku, nie raczyło wziąć z nich przykładu... Bardzo długo siedział zawinięty w kołdrę, nie odzywając się słowem, nawet do własnej matki. Zachowywał się jak pokrzywdzona nastolatka, z czego dziś nie potrafi się nie śmiać. Ale wtedy miał po prostu złamane serce.
Dopiero studia, które zdecydował się podjąć daleko, w Montgomery, stolicy stanu Alabama, wyciągnęły go z tego dołka. Obudziła się w nim chorobliwa ambicja, każąca mu być najlepszym w swojej dziedzinie. Te kilka lat znów spędził głównie nad książkami, w pracy oraz, średnio raz w tygodniu, topiąc smutki w butelce wódki. Na studiach znów był sam... Nikogo nie chciał do siebie dopuścić.
I tu zaczyna się ten fragment historii, dotyczący Nowego Orleanu. W zasadzie nie pamięta, czemu trafił akurat tu. Wsiadł w zły pociąg? Nieważne, grunt, że przypadkiem znalazł się w środku tego miasta, w którym nigdy wcześniej nie był, a w którym zakochał się od pierwszego wejrzenia. Jako, że nigdzie nie miał żadnych zobowiązań, zdecydował się na zostanie tutaj. Trochę pracował w szkole, jako nauczyciel, ale, jak tylko trafiła się okazja pracy spokojniejszej, cichszej, wymagającej znacznie rzadszego kontaktu z ludźmi, zmienił ją bez chwili wahania.
A aktualnie? Dzień w dzień, nawet gdy ma wolne, przesiaduje w bibliotece, w której na codzień pracuje, nawiązując bliższe kontakty z kolejną książką. Panicznie unika ludzi. Przy odpowiedniej motywacji (czytaj: jak przyniesiesz mu dobrą czekoladę) jest w stanie znaleźć ci każdą informację w książkach. Od czasu do czasu pogrywa na starej gitarze, ale jest to tylko bezskładne brzdąkanie. Wraca do prawie pustego, małego mieszkanka, puszcza którąś z płyt i jest szczęśliwy jak nigdy dotąd.
Jest bardzo spokojnym, zrównoważonym człowiekiem. Nie lata jak pojebany, nie
cieszy się ze wszystkiego dookoła, raczej smętnie siedzi pod ścianą i,
pozornie znudzonym wzrokiem, obserwuje świat. Czasem wygnie usta w bladym uśmiechu, jednak z zasady ma na twarzy jakiś ponury, odpychający grymas. Jest po prostu ponury. Co bardzo nietypowe dla historyka, niewiele się odzywa, robi to tylko, gdy inaczej nie może przekazać tego, co ma na myśli. Nie kłamie, zawsze mówi wszystko prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, czy inny materiał. Oschły, zgorzkniały, często jego wypowiedzi ociekają złośliwością, ironią i sarkazmem, mało kiedy są przyjemne. Mało kiedy są również zrozumiałe, bo, jak już gada, to jakimś dziwnym szyfrem, którego nikt do końca nie rozumie. Stara się być jak najbardziej odpychający, żeby nikt nie próbował się z nim spoufalać, tworzy wokół siebie swego rodzaju mur, którego, jak to sobie obiecał, nikomu nie pozwoli przekroczyć. Patologicznie nieufny, każdą sprawę rozpatruje najpierw pod kątem ewentualnych teorii spiskowych, a każdą osobę z góry podejrzewa o nie do końca czyste zamiary. Ma przez to niemałe problemy z wszelką pracą w zespole. Mimo, iż zawsze z góry zakłada porażkę,jest uparty jak osioł, chorobliwie ambitny i wytrwały, co pozwala mu doprowadzić każdą sprawę do końca, stara się też nie robić niczego na pół gwizdka. A że czasem coś wyjdzie marnie? Nie wpada przez to w depresję, raczej obojętnie wzrusza ramionami. Często porywa się z przysłowiową motyką na słońce, jednak jest bardzo obowiązkowy, więc nie porzuci zaczętej pracy, nigdy nie rzuca słów na wiatr, a każdej obietnicy dotrzyma. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Nie umie jednak wziąć odpowiedzialności za ewentualne konsekwencje swoich postępowań. Życie traktuje trochę zbyt poważnie. Ale przynajmniej nie udaje.
Cały metr osiemdziesiąt cztery, względnie szczupła sylwetka, bez przesady w jedną ani w drugą stronę. Nie jest napakowany, bo jakoś nie kręci go pocenie się na siłowni. Przez to, że większość czasu spędza w bibliotece, jest blady, a to wrażenie dodatkowo potęgują jego ciemne, przydługie włosy, które mają tendencję do kręcenia się, oraz odstawania na wszystkie strony świata. Jego oczy mają przyjemny, dość intensywny zielony kolor, co mile kontrastuje z ustami, o raczej delikatnym kolorze. Ubrany zawsze na ciemno, prawdopodobnie nie ma w swojej szafie nic kolorowego. Znaki szczególne? Bez wątpienia można do nich zaliczyć "rękaw" ciągnący się przez całą lewą rękę, oraz dwie blizny: grubą, na biodrze, pamiątkę po ostatniej kłótni z ojcem i cienką na obojczyku, wykonaną po to, żeby zbyt szybko nie zapomniał o kolegach z liceum.
-ma chorobę lokomocyjną, wołem nie zaciągniesz go do samochodu lub autobusu-opiekuje się psem, dwoma kotami-z uporem maniaka kolekcjonuje wszelkiego rodzaju starocie-nałogowy palacz-czasem zdarza mu się z nudów użyć jakichś "babskich mazideł", ale już nie robi tego tak nałogowo, jak w przeszłości-ma kolczyk w języku, będący pamiątką z liceum, której, z jakiegoś powodu nie potrafi się pozbyć-gej-
[Na zdjęciach Ville Valo. Błędy w karcie poprawię, na razie nie chce mi się jej sprawdzać. Na wątki chętni, zarówno na te krótkie, długie, mniej i bardziej oryginalne... Nie wybrzydzam. Mam mało pomysłów, ale sporo zapału do zaczynania. :]